O pomocy ludziom uciekającym z własnego kraju przed wojną i wyzwaniach, jakie stwarza kryzys uchodźczy rozmawiamy z Jagodą Pisarską, jedną z pierwszych wolontariuszek na Dworcu Zachodnim.
Co sprawiło, że zaangażowałaś się w wolontariat organizowany przez Urząd m.st. Warszawy?
Jagoda Pisarska: Na wieść o wybuchu wojny byłam w szoku. Jednak jak zaczęły pojawiać się wiadomości o ludziach uciekających z Ukrainy, wiedziałam że muszę jakoś pomóc. Kiedy zobaczyłam informację na Facebook’u projektu "Ochotnicy warszawscy" o tym, że będą organizowane miejskie punkty informacyjne i będą w nich potrzebni wolontariusze, zgłosiłam się od razu. Wiedziałam, że tam moja pomoc będzie potrzebna, dobrze nakierowana i w ten sposób najlepiej wykorzystam to co mam i potrafię.
Jakie zadania wykonywałaś jako liderka wolontariuszy na Dworcu Zachodnim?
J.P.: Moim zadaniem było opowiedzenie wolontariuszom o tym, jak działamy podczas zmiany, na czym polegają nasze zadania, na co dokładnie mogą liczyć uchodźcy i gdzie mogą dostać dalszą pomoc. Szczególnie na początku skupiałam się na zdobyciu informacji o udogodnieniach, o różnych działaniach pomocowych i przekazywaniu ich wolontariuszom. Chciałam, choć częściowo, przygotować się na wszelkie pytania i potrzeby, jakie mogą się pojawiać. Współpracowałam blisko z urzędnikami z Dzielnicy Wola, by kierować we właściwe miejsca osoby potrzebujące pomocy.
Dworzec Zachodni to bardzo rozległe miejsce, gdzie dużo się dzieje. Przyjazdy pociągów (w czasie kryzysu często z dużym opóźnieniem), dodatkowe autobusy z granicy - sprawiały, że sytuacja była bardzo dynamiczna. Podczas swoich dyżurów starałam się też na bieżąco obserwować, gdzie jest najbardziej potrzebna pomoc i w te miejsca kierowałam wolontariuszy. Komunikowaliśmy się wszyscy, wymieniając się informacjami, dzieląc się zadaniami, by nie zabrakło nas w żadnym ważnym miejscu na terenie Dworca.
Jaka atmosfera i emocje towarzyszyły podczas działań?
J.P.: Każdy z dyżurów był wachlarzem różnych emocji. Te doświadczenia zmieniały się z tygodnia na tydzień. Pierwszy weekend to było wyczekiwanie, niewiadoma i napięcie przed tym, jak to będzie wyglądać. Dużo energii wkładaliśmy w zbieranie informacji, które będą potrzebne przyjeżdżającym. Na początku z pociągów wysiadało niewiele osób i owszem, były zdezorientowane, ale potrzebowały najczęściej pomocy w załatwieniu transportu. Miały do kogo, gdzie i po co jechać.
Tydzień później potrzeby znacznie urosły. Dużo więcej przyjeżdżających osób, a one w trudniejszej sytuacji, potrzebujące wszystkiego. Zaczęły się też pojawiać osoby z pojedynczymi reklamówkami. Ironicznie wyglądały reklamówki międzynarodowych sieci handlowych z hasłami typu „skandynawskie spanie i mieszkanie” czy „zabierz mnie na plażę”, a w nich cały dobytek ocalały po czyimś domu. Ciężko się na to wszystko patrzyło. A chwilę później była przyjemna niespodzianka i blask otuchy, np. ktoś przebrany za pluszowego jednorożca, rozdający dzieciakom cukierki.
W pewnym momencie, gdy przyjeżdżających codziennie było bardzo dużo, trzeba było postawić na bardziej skalowalne rozwiązania. Oznaczało to niestety kompromisy. Chciałabym powiedzieć pani w ciąży, która po wielogodzinnej podróży wysiadła o 1-szej w nocy z pociągu, że już czeka na nią samochód, że pojedzie do mieszkania czy hotelowego pokoju z wygodnym łóżkiem i własną łazienką, że za chwilę będzie mogła wziąć długą kąpiel i spróbować o wszystkim zapomnieć. Bo przecież na to zasługuje. Bo tego potrzebuje. Jednak nie mieliśmy od ręki tego wszystkiego. Nie dla tylu uchodźców. Nie natychmiast. Nie w środku nocy. Mogłam ją, razem z jej teściami i pieskiem, odprowadzić jedynie do specjalnego autobusu wiozącego uchodźców na Halę Torwar, gdzie następnego dnia szukano dla nich noclegu na dłużej.
Mimo tych trudnych emocji, zderzenia z takim cierpieniem uchodźców i własnym rozczarowaniem, że nie mamy tylu zasobów, ile byśmy chcieli, atmosfera na wolontariacie była bardzo jednocząca. Mimo, że podczas danego dyżuru widzieliśmy się często po raz pierwszy, to ta atmosfera zaangażowania bardzo nas do siebie zbliżała. Poczucie, że w gronie wolontariuszy mamy do czynienia z czymś wyjątkowym, mamy wspólną misję, sprawiało, że rozwiązania pojawiały się w „mgnieniu oka”. Dokonywaliśmy małych cudów i to jest wspaniałe uczucie.
Jakie umiejętności, wiedza, doświadczenia przydały Ci się najbardziej w tym zadaniu?
J.P: Nie mogę powiedzieć, że byłam przygotowana do tej sytuacji. Skala i poziom powagi kryzysu uchodźczego, z którym mamy obecnie do czynienia, nie są porównywalne z niczym, co do tej pory znałam. Nie byłam emocjonalnie przygotowana na zmierzenie się z tak ciężką sytuacją. Jednak w organizacji działania bardzo pomogły mi wcześniejsze doświadczenia wolontariackie, które zdobyłam m.in. prowadząc drużynę harcerską. W 2017 roku pomagałam z harcerską ekipą w usuwaniu skutków wiatrołomu w okolicach Rytla na Pomorzu. Wtedy poznałam specyfikę działania w sytuacjach kryzysowych. Zrozumiałam, że wolontariacka pomoc jest konieczna, ale musi działać jako uzupełnienie dla specjalistycznych służb – tam strażaków i żołnierzy. Zauważyłam też pewien mechanizm wolontariuszy, który polega na chęci rozwiązywania każdego problemu tu i teraz, własnymi rękami.Teraz wiem, że w pierwszej kolejności trzeba zastanowić się co jest bezpieczne, sensowne i nie porywać się na najtrudniejsze „przypadki” i zadania zupełnie samodzielnie.
Zawodowo zajmowałam się też trochę koordynacją wydarzeń, konferencji. Miałam wtedy okazję zarządzać wolontariuszami, rozdzielać zadania, przewidywać jakie potrzeby mogą się pojawić i reagować na bieżąco. Jednak każdy event miał swoją agendę i kiedyś się kończył, a pomoc na dworcach trwała i trwa przez całą dobę i nikt nie zna dokładnego scenariusza.
Co podczas wolontariatu było dla Ciebie największym wyzwaniem? A co zaskoczeniem?
J.P.: Paradoksalnie, w tej fali chęci, entuzjazmu, gotowości czasem trzeba było powiedzieć „stop”. Przy takiej przytłaczającej fali cierpienia i tsunami potrzeb ciężko było tak po prostu skończyć swoją zmianę i iść do domu. Widziałam wolontariuszy, również innych organizacji i jednostek miejskich, którzy byli na Dworcu już długo zanim ja przyszłam, a zostawali jeszcze przez całą noc. Rozumiem, że to trudne po prostu iść, gdy wszystko dzieje się nadal, ale namawiałam ich do odpoczynku i zadbania o siebie. Już wiemy, że to maraton, a nie sprint i trzeba oszczędzać siły na kolejne potrzeby uchodźców.
Nie przyszło mi też wcześniej do głowy, że opanowanie żywiołu pomocy Polaków może być jakimś wyzwaniem, a jednak tak było. Funkcjonowała obiegowa opinia o znieczulicy i braku zaangażowania, a tymczasem po stronie warszawianek i warszawiaków pojawiło się bardzo wiele inicjatyw. Jako wolontariusze staraliśmy się ukierunkowywać osoby, które przychodziły na Dworzec z darami z ofertami pomocy, noclegu. Już wtedy było dla nas jasne, że system jest konieczny, że bezpieczeństwo uchodźców jest priorytetem, że musimy rozwiązywać rzeczy ogólnie, pomyśleć o wszystkich okolicznościach i niestety czasem trochę poczekać. Na początku tłumaczenie chętnym do pomocy, że zgłaszanie się do baz oferujących noclegi jest lepszym pomysłem, niż przyjeżdżanie, by „teraz zabrać kogoś z Dworca”. Myślę jednak, że powszechna zgoda co do tego, że potrzebujemy stworzyć system, a nie wszystko załatwiać ad-hoc przyszła z czasem.
Jak uważasz, czy wolontariat w obszarze wsparcia uchodźców jest dla wszystkich?
J.P.: Na pewno mogę się zgodzić, że wolontariat jako taki jest dla wszystkich. Jednak co do wyboru okoliczności, formy i skali pomocy każdy sam musi się dobrze zastanowić.
Punkt informacyjny dla uchodźców na dworcu, szczególnie na autobusowo-kolejowym Dworcu Zachodnim, to często bardzo dynamiczne środowisko, ocierające się o chaos. Jest natłok informacji, dużo emocji, dużo zadań, które nie są idealnie uporządkowane. Kluczowa jest komunikacja – szybka, a jednocześnie precyzyjna. Jednocześnie mamy barierę komunikacyjną, czasem trzeba się trochę domyśleć, trochę dogadać na migi. Do tego, trzeba się również niestety pogodzić z tym, że nie każdą sprawę uda się rozwiązać do końca, idealnie, komfortowo czy natychmiast. Warto pamiętać, że to nie jest Twoja wina, że najbliższy pociąg do Berlina jest pełen, że nie ma darmowych lotów do Nowego Jorku albo że wszystkie hotele w mieście są pełne. To trudne, szczególnie dla wysoko empatycznych osób. Trzeba również poskromić perfekcjonizm i umieć ustalić priorytety.
Myślę jednak, że rozpoznając swoje mocne strony i ograniczenia, każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie.
Jaka historia z pomocy uchodźcom zapadła Ci szczególnie w pamięć?
J.P.: Dziewczyna, którą poznałam na Dworcu w pierwszą sobotę po wybuchu wojny, odezwała się do mnie z pytaniem, czy znam kogoś, kto ma do oddania białego busa. Szukała auta, którym jej tata mógłby jeździć po rannych w okolicach Kijowa. Samochód miał być biały, by łatwo było go oznaczyć jako transport humanitarny. Oczywiście, nie znałam nikogo kto miał „na zbyciu” auto transportowe, ale chciałam jakoś pomóc. Napisałam o poszukiwaniach na Facebook'u. Zobaczyła to inna dziewczyna, której do tej pory osobiście nie spotkałam i stwierdziła, że musi przekonać osoby z pewniej firmy transportowej do znalezienia jakiegoś sposobu. Po wymianie kilku telefonów, między osobami, które wcześniej się nie znały, na Ukrainę trafiły dwa białe busy. Busy, dzięki którym możliwa była ewakuacja cywili, przewożenie rannych do szpitala i transport pomocy. Także jak widać, nic nie jest niemożliwe.
Co dał Ci ten wolontariat?
J.P.: Na pewno wyniosłam z Dworca Zachodniego znajomość kilku ukraińskich zwrotów, a poza tym, mam nadzieję, że uda mi się utrzymać kontakt z osobami, które poznałam na wolontariacie. To jest bardzo budujące i bardzo potrzebne spotkać osoby gotowe do pomocy, które działają podobnie. Takie wspólne doświadczenia i wspólne emocje bardzo łączą i świadczą, że mamy wspólne wartości. To one zaprowadziły nas w weekendowy wieczór właśnie na Dworzec Zachodni.
Rozmowa: Dorota Kaczmarek
Zdjęcie przekazane przez rozmówczynię
Chcesz pomóc uchodźcom, którzy przyjechali z Ukrainy do Warszawy?
Na naszym portalu stworzyliśmy specjalną kategorię wolontariatu "dla Ukrainy". Już dziś poznaj oferty wolontariatu!
Tu znajdziesz oferty bezpłatnego wsparcia psychologicznego dla wolontariuszy zaangażowanych w pomoc uchodźcom.