Każdego roku na ulice Warszawy wychodzą setki wolontariuszy Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN wspierając organizatorów podczas Akcji Żonkile. W codziennych działaniach Muzeum wspiera 150 wolontariuszy. O tym czemu warto angażować się w działania społeczne i jaki jest przepis na wolontariat międzypokoleniowy rozmawiamy z Ewą Celińską-Spodar, koordynatorką wolontariatu Muzeum, oraz Karoliną Dorociak i Januszem Czamarskim, wolontariuszami współpracującymi z Muzeum od 5 lat.
Kiedy i w jakich okolicznościach narodził się pomysł na stworzenie wolontariatu w Muzeum?
Ewa Celińska-Spodar: W 2009 roku zaczynaliśmy współpracować z wolontariuszami, to były pojedyncze osoby. Przełomowym momentem było powstanie profesjonalnego Centrum Wolontariatu w 2013 roku. 70 rocznica Powstania w Getcie Warszawskim, wtedy narodził się pomysł zorganizowania dużej akcji społeczno-edukacyjnej, w ramach której wolontariusze mieli rozdawać przechodniom na ulicach Warszawy papierowe żonkile. Nie było to takie proste na samym początku. Było zaledwie kilka osób jeżeli chodzi o wolontariuszy, a nagle trzeba było znaleźć 500 ochotników. Udało się. Od samego początku jest Janusz, Karolina tak samo. Pamiętam, że zgłosiła się z mamą. Tak to się zaczęło. Po pierwszej Akcji Żonkile okazało się, że wolontariat to jest coś niesamowitego, wytwarza niesamowitą energię. Chcieliśmy to kontynuować, w troszeczkę innej formie, bo wolontariatu stałego. Do tej pory tak to u nas funkcjonuje. Jest wolontariat stały, ale jest też wolontariat akcyjny, raz w roku go uruchamiamy i wychodzimy na ulice Warszawy rozdając żonkile.
W jaki sposób dowiedzieliście się, że można zostać wolontariuszem Muzeum? Jakie były wasze motywacje do podjęcia współpracy?
Karolina Dorociak: Ja dowiedziałam od mamy. Razem zgłosiłyśmy się do wolontariatu, bo moja mama od początku śledziła działania Muzeum, jeszcze przed otwarciem stałej wystawy. Ostatecznie moja mama nie mogła wziąć udziału ze względu na swoją pracę, ale ja zostałam. Po pierwszej Akcji Żonkile i udziale w Nocy Muzeów okazało się, że wolontariat daje mi dużo pewności siebie. Otworzyłam się na ludzi, o wiele łatwiej nawiązywało mi się dzięki temu kontakty, stałam się śmielsza w kontaktach z osobami których nie znam. Zdecydowałam się zostać jako wolontariuszka w Muzeum również ze względu na ludzi, którzy je tworzyli. I tę niesamowitą atmosferę, którą było przesiąknięte od samego początku.
Janusz Czamarski: Ja mam taki gen aktywności, który mnie zachęca do tego, żeby sobie poszukiwać jakieś sfery działania. Jak (nie)poszedłem na emeryturę, bo jeszcze ciągle pracuję, mam coraz więcej wolnego czasu. Poczułem potrzebę, żeby jakoś ten czas zagospodarować. Kiedyś to był sport. Kiedyś to było uganianie się za dziewczynami [śmiech], ale teraz, na starość, trzeba coś robić. Przed Muzeum byłem wolontariuszem w innych miejscach, między innymi podczas Euro2012. Któregoś dnia szliśmy z żoną ulicą i zobaczyliśmy tabliczkę Muzeum Żydów Polskich, to było blisko Nowego Światu, na Kubusia Puchatka. I żona mówi: wiesz, czytałam, że Muzeum poszukuje wolontariuszy. To była pierwsza Akcja Żonkile. Tak spotkałem się z Ewą, której powiedziałem: bardzo bym chciał być u pani wolontariuszem. I tak to się zaczęło.
Co do tej pory udało wam się zrobić w ramach wolontariatu?
K.D.: Ja na pewno brałam udział we wszystkich Akcjach Żonkile. Dwukrotnie jako koordynator. Poza tym pracowałam przy większości Nocy Muzeów. Brałam udział w jednym Dniu Dziecka. Poza tym podczas mniejszych wydarzeń i akcji pomagam prowadzić warsztaty. Brałam udział w Wielkim Otwarciu.
J.C.: Oczywiście Akcja Żonkile. Z przyjemnością przypominam sobie ten okres, kiedy nie było jeszcze wystawy i kiedy przyjmowaliśmy ludzi zawiedzionych tym, że tej wystawy nie ma. Trzeba było udzielić im informacji o budynku, o architekturze. Ja pełniłem dyżury na recepcji. Wtedy kontakty z ludźmi były fascynujące dlatego, że to byli ludzie z Japonii, z Izraela, z małych polskich miejscowości, czyli po żydowsku sztetli. Wszyscy patrzyli z zainteresowaniem i zdziwieniem co my tutaj wybudowaliśmy. Odbyła się też taka piękna akcja „Dzień Sąsiada”. Pierwszymi gośćmi Muzeum byli mieszkańcy okolicznych budynków, którym przez dłuższy czas doskwierała budowa i niedogodności z nią związane. To nie jest sympatyczne sąsiedztwo takiej budowy. Kiedy przyszli, byli zafascynowani. Kontakty z ludźmi, którzy do nas przyjeżdżają głęboko zapadają w pamięć. Później Ewa zapisała mnie na kurs dla przewodników i zostałem przewodnikiem-wolontariuszem. Jest nas około 12 osób. To bardzo ciekawa praca, bo jest kontakt z ludźmi, a ja go kocham. Co jakiś czas dostaje telefon z pytaniem czy mogę, czy chcę oprowadzić grupę. Nigdy nie odmawiam. To dla mnie wielka przyjemność.
E.C-S.: U nas wolontariusze nie oprowadzają po wystawie stałej gości, którzy przychodzą i kupują bilety. Wolontariusze oprowadzają innych wolontariuszy albo zaprzyjaźnione z nami instytucje i organizację. To się chyba fajnie sprawdza. My to nazywamy wolontariusze dla wolontariuszy. Janusz już oprowadził wiele takich grup. Czasami dostaję maile z zamówieniem specjalnym: Czy możemy prosić żeby Pan Janusz nas oprowadził?
Czym jeszcze zajmują się wolontariusze Muzeum?
E.C-S.: Karolina i Janusz powiedzieli o najważniejszych zadaniach. Nasz wolontariat w bardzo dużym stopniu polega na działaniach organizacyjno-kulturalnych i edukacyjnych. Wolontariusze pomagają przy organizacji wydarzeń. Prowadzimy także wolontariat merytoryczny, pomagają przy nim wolontariusze, którzy mają określone kompetencje, np. w pracowni konserwatorskiej pomagają przy konserwacji papieru. Mamy wolontariuszy, którzy pomagają w bibliotece, w Centrum Informacyjnym. Cały czas staramy się rozszerzać te obszary i chcielibyśmy wzmocnić wolontariat merytoryczny tak, aby wolontariusze mogli podzielić się swoimi umiejętnościami albo, jeśli wyrażą chęć, to zdobyć takie umiejętności. Mamy też magazyn wolontariacki „Wolontariat POLIN”, który jest zamieszczany na naszej stronie internetowej i też jest stworzony od początku do końca przez wolontariuszy.
Jak można zostać wolontariuszem?
E.C-S.: Rekrutacja jest dwustopniowa. Najpierw kandydaci na wolontariuszy przesyłają do nas formularz zgłoszeniowy, a później zapraszamy na rozmowy indywidualne. Nawet przy Akcji Żonkile kiedy zgłasza się 600 osób, to my się spotykamy z każdą z tych osób, z każdym staram się porozmawiać. Nawet jeżeli ktoś masz czas raz do roku, to zapraszamy. Ten jednodniowy wolontariat podczas Akcji Żonkile jest obudowany szkoleniami, spotkaniami i spacerami. Staramy się tak to zorganizować, żeby nawet osoba, która ma bardzo mało czasu, mogła z tego skorzystać.
Rekrutacja nie jest ciągła. Mamy stałą grupę wolontariuszy, którzy też są z nami od dawna, rotacja nie jest duża. Nie prowadzimy rekrutacji, jeżeli nie mamy nic do zaproponowania.
Jakie potrzeby Muzeum zaspokajają wolontariusze?
E.C-S.: Wszystkie. [śmiech] Pan Dyrektor ostatnio powiedział, że nie wyobraża sobie Muzeum bez wolontariuszy.
J.C.: A my sobie nie wyobrażamy Muzeum bez Dyrektora. [śmiech]
E.C-S.: Jak myśleliśmy o stworzeniu wolontariatu to zastanawialiśmy się: po co? W pierwsze kolejności myśleliśmy o zbudowaniu społeczności wokół Muzeum. Przede wszystkim na tym nam zależało, żeby byli ludzie, którzy czują się związani z Muzeum. Którzy są naszymi ambasadorami.
Oczywiście wolontariusze bardzo nas wspierają, pomagają nam. Szczególnie to widać podczas dużych wydarzeń. Nie wyobrażam sobie otwarcia Muzeum bez tego wsparcia. Wyszła armia 150 uśmiechniętych wolontariuszy, która przywitała gości, udzielała im informacji.
Jaki jest dla Was największy sukces związany z byciem wolontariuszem?
K.D.: Dla mnie największym sukcesem było stworzenie gry miejskiej. To było coś niesamowitego. Pamiętam to jako wielką frajdę, zaczynając od burzy mózgów, poprzez wymyślanie i bazowanie na zachowanych historiach, aby stworzyć punkty. Gra dotyczyła dźwięków ulicy Gęsiej. Razem z drugą wolontariuszką stworzyłyśmy punkt, gdzie byłyśmy wytwórcami guzików. Dostaliśmy wolną rękę i mogliśmy stworzyć coś dla Muzeum od siebie, do samego początku. Czułam się dumna z tego co stworzyliśmy. Mam nadzieje, że moi koledzy i koleżanki myślą tak samo.
E.C-S.: Wolontariusze od początku do końca realizowali ten projekt. Tak jak powiedziała Karolina. Zaplanowali scenariusz gry miejskiej, zaplanowali punkty, ale też sami przygotowali rekwizyty i stroje. Wszystko od A do Z.
J.C.: Dla mnie każde spotkanie z ciekawym człowiekiem jest ważne i traktuję to w kategorii sukcesu. Pozwala mi to widzieć świat bardzo optymistycznie. Wzbogaca mnie w pewien sposób.
W jaki sposób zachęcilibyście innych do zaangażowania się w wolontariat?
K.D.: To jest temat, na który bardzo często rozmawiam ze znajomymi. Kiedy zaczynałam pracę jako wolontariuszka to wszyscy pytali: jak to? Ty to tak za darmo robisz?! Wszyscy są zaskoczeni, że w dzisiejszym zwariowanym świecie młody człowiek chce zrobić dla innych coś za darmo. Wydaje mi się, że jeżeli ktoś w swoim życiu poszukuje wartości, czegoś co chciałby zrobić dla innych, nie bez zysku, bo zyskiem jest poznanie mnóstwa interesujących ludzi, zdobycie nowych umiejętności, otwarcie się na innych, gdyby ktoś chciał na nowo zrozumieć o co chodzi w codziennym, prawdziwym życiu, to myślę, że wolontariat jest dla niego. Można odkryć, że jeszcze da się zrobić coś dobrego dla drugiego człowieka. To jest coś najpiękniejszego co może dać praca wolontariusza. Jest to też wspaniałe miejsce dla osób które interesują się historią. Przez te lata kiedy współpracuję z Muzeum zdobyłam ogromną wiedzę. Przez 5 lat całkowicie się zmieniło się też moje podejście do innych. Stałam się bardziej otwarta, rozmowa z obcą osobą nie stanowi dla mnie problemu. Znalazłam w tej pracy niesamowicie pozytywne emocje.
J.C.: Inaczej bym rozmawiał z człowiekiem młodym, a inaczej z osobą 60+. Młodzieży powiedziałbym, że to jest szkoła życia, która uczy odpowiedzialności, otwartości, znalezienia siebie w określonych sytuacjach, która dają pewnego rodzaju praktykę. Starsze osoby bardzo się izolują. Mówię: wyjdźcie do ludzi, chodźcie, zobaczcie. Starszych ludzi bym zachęcił tym, że wolontariat to przedłużenie życia. Jak wyjdziesz, zaczniesz zagłębiać się w kontakty z ludźmi, zwłaszcza z ludźmi młodszymi od siebie, to zobaczysz, że świat nadal się kręci, a ty jesteś tego częścią.
E.C-S.: Trzeba po prostu przyjść i spróbować. Zobaczyć jak to smakuję. Zobaczyć, że są tu ludzie z bardzo różnych środowisk, z bardzo różnymi zainteresowaniami, w bardzo różnym wieku. Wolontariat nie jest miejscem tylko dla młodych ludzi. Bardzo często seniorzy się tego obawiają. Nie ma ludzi za starych na wolontariat. Każdy, kto chce coś zrobić, to może to zrobić. To nie musi być przenoszenie gór. Czasami, tak jak mówi Janusz, najważniejsze jest porozmawianie z drugim człowiekiem, a to przecież może robić osoba w każdym wieku.
Jaki jest przepis na stworzenie wolontariatu międzypokoleniowego?
J.C.: Międzypokoleniowa współpraca się ułoży wtedy, kiedy osoba starsza uzna, że ta młodsza jest taka sama. Kiedy ja uznam, że Karolina może być moją koleżanką, a jest cztery i pół raza młodsza ode mnie. Kiedy ja się nie będę wymądrzał. Nie wolno okazać tego, że ma się większe doświadczenie życiowe, więcej się widziało, czy więcej się wie. Ja muszę wyjść do tego młodego człowieka i powiedzieć: słuchaj, robimy to razem!
E.C-S.: Zgadzam się z Januszem. Osoba starsza nie powinna pokazywać swojej przewagi, a z drugiej strony ten młodszy wolontariusz powinien mieć trochę pokory w sobie. Zainteresowania nie mają wieku, więc jeżeli dwie osoby chcą, to nie ma żadnego problemu.
Rozmowa: Monika Makuch
Zdjęcia: Dorota Olszyńska