Ola i Andy od trzech lat działają jako wolontariusze na rzecz młodzieży z pieczy zastępczej. O wolontariacie w Fundacji dowiedzieli się w swoim miejcu pracy, które oferowało możliwość zaangażowania się w wolontariat pracowniczy.
Opowiedzcie jak zrodził się u Was pomysł i potrzeba zaangażowania w wolontariat w Fundacji Robinson Crusoe.
Aleksandra Jakubiniec: Moje pierwsze kroki w wolontariacie stawiałam będąc jeszcze w szkole gimnazjalnej, gdzie angażowałam się w zbiórki, pomagałam w domu spokojnej jesieni czy w schroniskach. Wolontariat był zawsze bliski mojemu sercu. Parę lat temu we Wrocławiu miałam okazję towarzyszyć dzieciom z lokalnego domu dziecka podczas wycieczki do Parku Technologii, co było dla mnie mocno inspirujące. Zobaczyłam, jak istotne jest dawanie dzieciom możliwości odkrywania nowych rzeczy. Później dzięki mojej firmie dowiedziałam się o Fundacji Robinson Crusoe i poczułam, że to jest miejsce, w którym mogę dalej rozwijać tę moją pasję do wolontariatu. Fundacja zajmuje się pomocą młodzieży z pieczy zastępczej, która rozpoczyna samodzielne życie. Wybrałam ten obszar wolontariatu, ponieważ praca z młodzieżą daje mi możliwość realnego wpływu na ich życie, pomagając w stawianiu pierwszych kroków na ich drodze do samodzielności. Tak rozpoczęłam przygodę z Fundacją, razem z kilkoma innymi osobami z pracy. Po przeprowadzce za granicę zrobiłam krótką przerwę i wróciłam już samodzielnie do współpracy z Fundacją.
Andrew Nathan: Ja o wolontariacie w Fundacji Robinson Crusoe dowiedziałem się od znajomego z pracy, który angażował się w kilka edycji prowadzonego przez Fundację programu Future Makers. W kancelarii prawnej, w której pracuję, jest wiele okazji do wolontariatu pracowniczego i wspierania różnego rodzaju inicjatyw i organizacji. Ponieważ mam dzieci, rodzinę, wcześniej nie miałem czasu na takie zaangażowanie, ale zawsze miałem poczucie, że pracuję z ludźmi, którym się udało w życiu - prawnikami z całej Europy, którzy dobrze zarabiają, mają dobrą pracę. Są jednak kudzie, którzy na starcie mieli mniejsze możliwości, urodzili się w takim a nie innym miejscu czy rodzinie. I zawsze miałem poczucie, że chciałbym robić coś dla tych, którzy nie mają tyle szczęścia w życiu. Trzy lata temu, kiedy po raz kolejny ogłaszano nabór wolontariuszy do programu Future Makers, zgłosiłem się i od trzech lat jestem w wolontariuszem w Fundacji.
Jakie są Wasze zadania jako wolontariuszy?
A.J.: Na samym początku działałam jako mentorka przypisana do jednego Robinsona. Robinsonowie to jest nasza młodzież w pieczy zastępczej, która zgłasza się do programu. Na spotkaniach indywidualnych z moją podopieczną razem uczyłyśmy się angielskiego. Głównie na tym skupiałyśmy się przez dwie edycje programu. Jedna edycja trwa około 4 miesięcy. Potem Pani Ania, nasza koordynatorka programu, powiedziała, że mamy przerwę na wakacje, możemy odpocząć. Ja wróciłam do Pani Ani, mówiąc, że ja nie chcę odpocząć, wolałabym być bardziej zaangażowana i poprosiłam, żeby znalazła mi jakieś zajęcie na wakacje. Dzięki temu udało mi się zaangażować w dodatkowy projekt we Wrocławiu, który nazywa się Staż Społeczny. Pracowałam z grupą młodzieży, której pomagałam w znalezieniu miejsca, gdzie oni mogliby odbyć staż, a w zamian Fundacja i sponsorzy byli w stanie tej młodzieży zakupić sprzęt albo zasponsorować certyfikaty i kursy, pomagając tym samym w lepszym starcie. Projekt był fantastyczny, absolutnie wspaniała idea. Niesamowite było obserwowanie, jak młodzież wychodzi ze swojej skorupy, uczestniczy i oddaje coś miastu i swojemu społeczeństwu.Później brałam udział w jeszcze paru innych programach, jak Future Makers Ukraina, gdzie wspieraliśmy młodzież z pieczy zastępczej z Ukrainy, która w momencie wojny przyjechała do Polski. Uczyliśmy tę młodzież języka polskiego. W tym momencie już jako senior mentorka, nie mam indywidualnych zajęć. Moje obowiązki mają charakter bardziej organizacyjno-administracyjny: pomagam w rekrutacji nowych wolontariuszy, mam też swoją grupę wolontariuszy, z którymi na bieżąco rozmawiam, sprawdzam, co się dzieje, jakie są postępy, jakie są trudności. Miałam też okazję w tej edycji spróbować czegoś nowego i razem z Andy zorganizowaliśmy warsztaty dla młodzieży online z tworzenia CV.
To była wasza inicjatywa, Wasz pomysł?
A.J.: Tak, przyszłam do Pani Ani i powiedziałam, że chciałabym zorganizować serię warsztatów online dla młodzieży w języku angielskim, żeby to były tematy ciekawe, przydatne, ale też żeby ćwiczyć nowe słownictwo w języku angielskim, usłyszeć i poznać inne osoby, poza swoimi mentorami, nawet jeżeli to jest forma online. Planujemy rozbudować te warsztaty w następnej edycji w podobnej tematyce: rozmowy kwalifikacyjne czy zachowanie się przy kliencie, bo wiem, że dużo młodzieży pracuje w gastronomii. Teraz jeszcze jako senior mentorka miałam okazję współorganizować nasze wydarzenie na żywo w Krakowie, będące podsumowaniem tegorocznych edycji programu Future Makers, do którego była masa przygotowań, i przed, i w trakcie. Właśnie jesteśmy po tym wydarzeniu.
A.N.: Moja historia wolontariatu w Fundacji jest podobna do historii Oli. Zacząłem od programu Futrure Makers. Miałem pod opieką Robinsonkę, z którą ćwiczyłem język anielski przez trzy edycje programu. Obecnie jako senior mentor pomagam w sprawach organizacyjnych, prowadziłem szkolenie, o którym wspomniała Ola oraz wprowadzenie do mentoringu dla wolontariuszy. Na co dzień w pracy jestem trenerem i coachem, pracuję z prawnikami nad rozwojem osobistym i zawodowym, organizuję i prowadzę szkolenia i tę wiedzę i doświadczenie zawodowe traktuję obecnie jako swoją wartość dodaną dla Fundacji.
Mówicie dużo o tym, że wolontariat, w którym uczestniczycie to wolontariat zdalny. Chciałabym zapytać o Wasze wrażenia, czy jest we współpracy z podopiecznym opartej na kontakcie niebezpośrednim, przestrzeń na to, żeby zbudować relację, w jakiś sposób oddziaływać na podopiecznego? Czy nie jest to cel nadrzędny?
A.J.: Początkowo byłam sceptyczna, jeżeli chodzi o budowanie relacji online i nie byłam przekonana, czy dam radę zbudować więź z Robinsonem bez osobistego kontaktu. Ale mam dość aktualny przykład, jak znajomość online z podopiecznym w moim przypadku się ukorzeniła. W grudniu miałam kilka spotkań zdalnych z podopieczną w ramach zastępstwa za mentora, który wyjechał na urlop, a nie chciano robić dłuższej przerwy w spotkaniach. Razem z tą podopieczną złapałyśmy na tyle dobry kontakt, że po skończeniu tej krótkiej współpracy, dalej ze sobą rozmawiałyśmy, zdzwaniałyśmy się, zaczęłyśmy się razem przygotowywać do matury z języka angielskiego i powoli zaczynamy szykować się do matury z języka polskiego. Zastanawiamy się nad tym, jak razem budować pewność siebie. Uczymy się nawzajem relacji. Teraz na szczęście miałyśmy okazję zobaczyć się na żywo w Krakowie i utrwalić tę znajomość. To jest wspaniała, ambitna dziewczyna, którą znałam tylko przez Internet ze spotkań telefonicznych, a faktycznie zbudowałyśmy bardzo głęboką relację. I myślę, że w tego rodzaju wolontariacie w Fundacji, ten aspekt budowania relacji i po prostu bycia dostępnym jest najważniejszy. Nawet jeżeli program ma na celu naukę języka angielskiego, to drugim kluczowym aspektem jest wspieranie młodzieży, a najlepszym wsparciem jest bycie obecnym i zapewnienie takiej stabilnej relacji, opierającej się na osobie dorosłej, która oferuje swój czas i mówi, że ja tu będę, będę na Ciebie czekać, powiedz mi, jakie masz granice, ja się do nich dostosuję.
A.N.: Głównym jawnym celem programu jest ćwiczenie języka angielskiego i zdobycie pewności siebie w tym zakresie. Ale tak naprawdę uczymy się jak budować relację, zaufanie, jak prowadzić otwartą rozmowę. Pracując ze swoją Robinsonką starałem się, żeby nasze spotkania miały charakter nieformalny. Ja na przykład wychodziłem z domu na spacer, łączyliśmy się przez WhatsApp i rozmawialiśmy. Zaczęliśmy od tego, że super jest popełniać błędy, tak naprawdę nie da się inaczej. Lepiej cieszyć się z tego, że popełniamy błędy niż bać się, że możemy je popełnić. Więc chodziłem nawet na dłuższe spacery – godzinne, półtoragodzinne i rozmawialiśmy. A potem kiedy moja Robinsonka już zdała maturę i miała mniej czasu, dostosowaliśmy nasze spotkania do nowych możliwości i realiów. Czasami było tak, że rozmawialiśmy przez WhatsApp przez 15-20 minut w czasie gdy moja podopieczna gotowała kolację. Czasami ja wyjeżdżałem służbowo i wówczas wysyłałem wiadomości głosowe albo tekstowe, albo zdjęcia. I to był ten aspekt budowania relacji, dzielenia się doświadczeniami z życia codziennego. Ja, odmiennie niż Ola, nie miałem obaw związanych z formą zdalną. W życiu korporacyjnym w tej chwili większość naszych kontaktów opiera się na wykorzystaniu narzędzi Teams czy Zoom. Jako coach prowadzę wiele coachingów przez internet, myślę, że taką formę ma nawet ponad 90% moich relacji coachingowych. Więc dla mnie to jest zupełnie naturalne, żeby budować nawet mocne i bliskie relacje z ludźmi zdalnie. Czasami to jest kwestia autentyczności. Kiedy ja w pełni się angażuję w relację i druga osoba czuje, że się angażuję to jest wtedy wzajemność w tym budowaniu relacji.
Chciałam zapytać co jest według Was ważne w wolontariacie z młodzieżą, z którą pracujecie, ale chyba już odpowiedzieliście na to pytanie.
A.J.: Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałabym dodać. Od razu powiem, nie mam absolutnie żadnego doświadczenia w edukacji pedagogicznej, jestem finansistką z zawodu, więc naprawdę dużo się nauczyłam przy Fundacji metodą prób i błędów, ale wydaje mi się, że istotne jest, żeby być obecnym nawet w momencie kiedy młodzież nas trochę odpycha. Często może być to takie testowanie wody, kiedy podopieczni niekoniecznie chcą się od nas odsunąć, a chcą sprawdzić, czy my tu dalej będziemy w momencie, w którym rzeczy nie będą się dobrze układały i ta obecność, nawet w momentach, w których robi się ciężej, pokazuje, że jesteśmy, że mogą na nas polegać, że będziemy obecni nawet w tych trudniejszych chwilach.
Czy moglibyście przywołać sytuację, która jest dla Was szczególna, ważna, która zapadła Wam w pamięć?
A.J.: Chciałabym trochę opowiedzieć o czerwcowym weekendzie w Krakowie, będącym podsumowaniem tegorocznych edycji programu Future Makers. To były dwa dni całkowicie wypełnione integracją, zabawą, nauką, śmiechem, a momentami też łzami wzruszenia i satysfakcji, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Każdy moment, w którym miałam okazję porozmawiać z Robinsonami na żywo, gdzie czułam, że się otwierają i że możemy razem zastanowić się nad tym, za co są wdzięczni, na jakim etapie swojego życia są i czy są zadowoleni już z tego etapu, wypełniał mnie wielką satysfakcją. Za każdym razem jak słyszę młodzież, która się dzieli swoimi przeżyciami, czuję się dumna, że mogę jej wysłuchać.
W ten weekend prowadziliśmy warsztaty z różnych tematów, między innymi z pierwszej pomocy. Mamy jedną podopieczną, która planuje zostać ratowniczką i ma już za sobą parę kursów. Kiedy jechałyśmy na dworzec główny na pociąg i stałyśmy przy ruchomych schodach, spacerujący tam mały chłopiec z rowerem wywrócił się do tyłu, upadając na głowę; rower go przy przygniótł. Ta 16-17-letnia dziewczyna podbiegła, przeanalizowała sytuację, złapała rower i chłopca, zachowując przy tym stoicki spokój. Odprowadziła go do rodzica, sprawdziła, czy wszystko jest w porządku, po czym wróciła, jakby nic się nie stało. Pokazała, jak bardzo nadaje się do tego, w jakim kierunku chciałaby zmierzać. Byłam dumna, że ta młodzież tak duża potrafi zaoferować.
A.N.: Dla mnie również ten weekend był szczególnym wydarzeniem. Wszystkie nasze doświadczenia w ciągu tych trzech lat, od kiedy współpracuję z Fundacją, opierały się na kontakcie zdalnym. Poza Anią, naszą koordynatorką, nie poznałem osobiście innych wolontariuszy czy Robinsonów. A w Krakowie spotkaliśmy się wszyscy. Było około dwudziestu Robinsonów i tyle samo wolontariuszy, do tego grupa starszych mentorów. Na początku zorganizowaliśmy dla Robinsonów formę „żywej książki”. Wybraliśmy historie z obszarów, które interesują Robinsonów. To są głównie nastolatkowie. Ja na przykład opowiadałem o tym jak przyjechałem do Polski autokarem. Niektórzy Robinsonowie chcą wyjechać i znaleźć zatrudnienie za granicą. Pojawiają się pytania czy się odważę, jak to jest wyjechać z domu nie znając języka, jak dałbym sobie radę w tej sytuacji. Więc opowiadałem swoją historię, mówiąc nie tylko o tym co się wydarzyło, ale też jak ja się czułem w tej sytuacji, jakie miałem obawy, i które z nich okazały się realne. Był pewien aspekt tego weekendu, który był dla mnie bardzo cenny. Zorganizowaliśmy grę miejską z różnymi zadaniami, w takiej formule, że rozwiązanie pierwszego zadania skutkowało możliwością pójścia do kolejnego. Ja byłem opiekunem jednej grupy nastolatków i miałem oczywiście wszystkie te pytania w kieszeni. Początkowo miałem poczucie, że to ja jestem odpowiedzialny z tę grupę. Ale w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że cały sens programu to nauczenie tej młodzieży niezależności. Więc pomyślałem, że w najgorszym wypadku znajdziemy się na Nowej Hucie, a nie w centrum czy pod Wawelem, ale to wcale nie jest źle, bo uczymy się popełniając błędy. I w tym momencie zdałem sobie sprawę, że wszystko co się stanie w ramach gry będzie dobrym i pożytecznym doświadczeniem dla tych młodych ludzi. A ja przyjmując tę formalną rolę dorosłej osoby towarzyszącej, będę chodził razem z nimi tam gdzie oni chcą. Jeśli wszystkie zadania rozwiążą, to super, jeśli tylko połowę to też dobrze, a jeśli ani jednego to też w porządku, bo będzie w tym jakaś nauka. Przestałem się bać, czy dadzą radę czy nie, po prostu dałem im przestrzeń, żeby dali sobie radę i zrobili to. Niektórzy mieli lepszy pomysł na jedno zadanie, niektórzy na inne, niektórzy byli bardziej twórczy, inni nastawieni na organizację, logistykę, niektórzy znali Kraków lepiej i tak dalej. Wyszło bardzo fajnie.
Co przekazalibyście osobie, która zastanawia się nad udziałem w wolontariacie z młodzieżą w pieczy zastępczej?
A.J.: Jest to wspaniały rodzaj zaangażowania. Wcale nie trzeba mieć specjalnego wykształcenia w tej dziedzinie. Jedyne, co trzeba mieć, to czas i chęci. To doświadczenie może nas wiele nauczyć i daleko zaprowadzić. Pozwala nam też trochę opuścić gardę, którą mamy na co dzień w pracy biurowej i pozwolić naszym emocjom się trochę bardziej wyeksponować, czego nie robimy na co dzień. Wolontariat w Fundacji daje mi tak wiele na co dzień, że jest to uczucie, które chciałabym zachować, i mogę je jedynie polecić wszystkim.
Rozmowa: Olga Bartosiewicz