O tym czym jest "WOPRowski sposób na życie" i czy każdy kto jest wolontariuszem Stołecznego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego musi być wybitnym pływakiem, opowiada Prezes warszawskiego WOPR - Paweł Błasiak. Artykuł o wolontariacie w jednej z największych w naszym mieście organizacji pozarządowych powstał z okazji przypadającego na 29 czerwca święta ratownika WOPR.
Mieszkańcy Warszawy najczęściej mają szansę zobaczyć stołeczny WOPR, kiedy spędzają czas na Bulwarach wiślanych. Czym jeszcze zajmuje się Wasza organizacja poza pełnieniem dyżurów na rzece?
Paweł Błasiak: Dyżury na Wiśle to przede wszystkim jest praca społeczna i wolontariacka, w odróżnieniu od ratowników na pływalniach, którzy pracują zawodowo. Oprócz działań ratowniczych, których szkieletem są ratownicy zawodowi, ponoszący odpowiedzialność za sprzęt i posiadający odpowiednie uprawnienia do prowadzenia pojazdów uprzywilejowanych, prowadzimy naukę pływania i naukę podstaw ratownictwa wodnego z dzieciakami mniej więcej od 8 roku życia. Popularyzujemy działania naszej organizacji. Najmłodszych przekonujemy do tego, że ratownictwo jest „fajne”, że to może być styl życia, że mogą myśleć o zawodowstwie w przyszłości. Namawiamy do ratownictwa i do wolontariatu tych najmłodszych. Jest to o wiele łatwiejsze niż namawianie do działania starszych nastolatków. Prowadzimy akademię ratowniczą dla dzieciaków, uczymy „WOPRowskiego sposobu na życie”. Przyzwyczajamy młodzież do tego, że dobrze jest robić coś więcej, poza nauką szkolną.
Jakie obowiązki, zadania są dla wolontariuszy WOPRu, które nie wiążą się z byciem na wodzie?
P.B.: Mamy magazyny i mamy sprzęt, o który trzeba dbać – tym m.in. zajmują się wolontariusze. Dbają o sprzęt na którym pracują czy o pomieszczenia w których szkolą, bo niektórzy instruktorzy również społecznie prowadzą szkolenia. To są tak zwane prace gospodarcze. Mamy jeszcze „pogadanki”, czyli prewencję – spotkania z przedszkolakami, uczniami, krótkie lekcje, rozmowy o bezpieczeństwie nad wodą. Mamy również psich ratowników, które z nami chodzą i o które dbają wolontariusze. To właśnie często robią nasi ochotnicy, jeżeli chcą i mogą. Wszystkie organizacyjne rzeczy robią pracownicy biura, bo to jest obszar formalnej dokumentacji, finansów, rozliczania, natomiast w kwestii „wykonawczej” działają wolontariusze, którzy chcą jakoś pomóc albo są ratownikami i czują, że to jest ich organizacja.
Zatem są szanse na wolontariat w WOPR, nawet jeśli nie posiada się odpowiednich uprawnień czy chociaż dobrych umiejętności pływackich?
P.B.: Tak – mamy facebook’a, mamy stronę internetową, mamy akcje informacyjne i promujące bezpieczeństwo. Często zajmują się tym ratownicy, ale trzeba pamiętać, że dobry ratownik niekoniecznie będzie dobrym grafikiem. Zatem grafik, który chce nam pomóc raz na jakiś czas, jest nam w stanie zrobić plakat, informatyk zapewniający obsługę strony internetowej, osoby które nam mogą pomóc ze sprzętem itd. – oni nie muszą mieć uprawnień ratowniczych. Wszyscy wolontariusze np. przy naprawie sprzętu, przy remontach czy porządkach działają pod okiem pracowników organizacji.
Jak wiele osób wspiera wolontariacko stołeczny WOPR?
P.B.: Wolontariuszy – członków organizacji, którzy obstawiają i przygotowują nasze wszystkie imprezy, jest około 450 osób. Tych nieaktywnych, którzy kiedyś się „przewinęli” przez organizacje jest około 8 tysięcy osób, ale to są ludzie, którzy kiedyś przyszli, działali, pozostają w naszym kręgu, ale stale nie uczestniczą. Natomiast wśród nich często zdarzają się osoby, które powracają do wolontariatu, kiedy ich dzieci trafiają do WOPRu. Rodzice dosyć często wówczas się uaktywniają i pomagają w organizacji. To są tacy wolontariusze rodzinni, można powiedzieć.
W jaki sposób wolontariusze są rekrutowani?
P.B.: Problemem głównym organizacji wodnych jest to, że WOPRy do tej pory skupiały się na ratowaniu, w związku z czym poszukiwaliśmy wolontariuszy, którzy są związani z wodą. Co w sumie nie jest dobre, bo zawężamy środowisko do bardzo wąskiej grupy osób. W odróżnieniu od harcerstwa. Harcerstwo jest w stanie zagospodarować każdego. I tego co pisze, i tego co szyje i tego co maluje, i co muruje. Mają różne specjalności. WOPR był tak specyficzną organizacją, że wydawało się, że każdy kto jest w WOPRze, to musi być ratownikiem i potrafić świetnie pływać. No ale nie! Nie każdy! W WOPRze są na przykład przewodnicy psów, którzy w ogóle nie umieją pływać, są sternicy czy mechanicy motorowodni, którzy nie mają pojęcia o pływaniu, są graficy czy komputerowcy, którzy owszem – chodzą na basen, ale nigdy z nich nie będzie ratowników. I są to takie obszary, które nie kojarzą się z WOPR, w związku z tym pozyskanie wolontariusza do takich rzeczy, która nawet nie jest kojarzona z WOPR jest dosyć trudne, bo grafik nawet nie spojrzy na taką potrzebę w WOPRze, „bo przecież ja nie umiem pływać”. A to nie jest zadanie polegające na tym, że musi stać na baczności z gwizdkiem na basenie albo na kąpielisku. Nie. Wolontariusz w WOPRze robi również rzeczy około kąpieliskowe.
Czy wolontariuszy jakoś przygotowujecie do pracy i oferujecie im jakieś benefity, świadczenia w ramach wymiany korzyści?
P.B.: Nasi stali wolontariusze mają duże zniżki na basen, mogą z nami jeździć na obozy wraz z dziećmi, dostępna jest dużo tańsza nauka pływania dla dzieci wolontariuszy. Nasi wolontariusze mogą też w preferencyjnych cenach wykupić ubezpieczenia w prywatnej firmie, poza tym przysługującym im z racji zawartych z nami długoterminowych porozumień wolontariackich. Z takich świadczeń nasi wolontariusze mogą korzystać. No i z pięknego słońca i ciepłej wody!
Jacy wolontariusze i z jakimi motywacjami do Was trafiają?
P.B.: Dwa lata temu przyszedł do nas człowiek, który kiedyś był „WOPRowcem”, pomógł nam trochę przy sprzęcie. W tym momencie jest z nami związany zawodowo, zatrudniliśmy go, bo niestety nie miał czasu, żeby bywać u nas codziennie jako wolontariusz. Ma uprawnienia, wykorzystuje swój samochód. Jego praca społeczna przerodziła się w działalność zawodową. I teraz to do niego przychodzi młodzież, która chce nauczyć się na przykład naprawy silnika. Bywa tak, że ktoś przychodzi i zostaje długo z kolejnymi zadaniami. Zdarza się też, że przychodzi ktoś i mówi, że chciałby pomóc jednorazowo. Pytamy zatem – czemu? I słyszymy „bo tak, mam chwilę czasu, chciałbym pomóc”. Pytamy dalej „w czym chciałby Pan pomóc?”, „ – właściwie to nie wiem. Jestem na emeryturze, byłem w wojsku, jestem magazynierem.”, „ – to czy może nam Pan pomóc zrobić inwentaryzację?”. Odpowiedź była twierdząca. Trzy lata temu przyszedł taki człowiek i zrobił bardzo ładnie inwentaryzację, ponumerował, skatalogował. Są takie osoby, które nie chcą przekładać swojej pracy na pieniądze. W większości działań liczymy przede wszystkim na osoby młode, które będą chciały zmienić swoją pasję na zawodowstwo. A później ci zawodowcy, dobrze przez nas poprowadzeni, sami stają się mentorami i w naturalny sposób szkolą swoich następców.
Co muszę dodać, to to, że wolontariusze nie wykonują tych wszystkich działań dlatego, że są ratownikami, tylko dlatego że czują że to jest ich organizacja, czują identyfikację z nami. Uaktywniają się może nie tyle dla samego ratowania ludzi, co uaktywniają się dla swojej organizacji. Naszą zasadą współpracy jest to, że ten nasz wolontariusz powinien czuć, że jeśli pracuje dla miasta, to jest to jego miasto. Wolontariuszy musimy mieć takich, którzy identyfikują się z nasza organizacją, niekoniecznie stricte z ratowaniem ludzi, bo mamy też wolontariuszy, którzy nie są ratownikami.
Jaka jest Państwa recepta, dobra rada dla innych podobnych organizacji na sprawnie funkcjonujący wolontariat?
P.B.: Praca u podstaw z najmłodszymi. To jest najważniejsze, co możemy robić – wpajać pewne nawyki od najwcześniejszego momentu. Przekazywać, że ważna jest praca dla innych. Receptą na wolontariat jest wzbudzenie w dziecku wyższych wartości, pokazanie że jego praca na rzecz czegoś daje efekty, jest jakimś dobrem, który normalny człowiek musi wydzielać. I to jest podstawa. Jeśli tego nauczymy młodą osobę, to znacznie później, jeżeli zadzwonię do kogoś z prośbą np. o jeden dyżur, w zastępstwie kogoś kto niespodziewanie musiał zrezygnować, to ta osoba mówi – jasne, przyjdę! I nic za to nie chce. Ktoś inny zgodzi się przewieźć nasz sprzęt, a tylko mu zwracamy za paliwo. To są tacy wolontariusze, których kiedyś jako dzieci wychowaliśmy. Chętnie nam pomagają w dorosłym życiu. Trzeba wyrobić tę chęć niesienia wyższych wartości, nie tylko oparcie na pieniądzach. Jest to recepta długoterminowa, ale naszym zdaniem nadzwyczaj owocna.
Rozmowa: Barbara Rogalska
Zdjecia przekazane przez Stołeczne Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe