O tym jak znaleźć pomysł na spędzanie czasu wolnego, o pasji ratowania ludzkiego życia i satysfakcji płynącej z pomagania innym, rozmawiamy z Marcinem Bartosiewiczem - Szefem Harcerskiej Grupy Ratowniczej Bemowo.
Antoni Morawski: Marcinie, gdybyś mógł opowiedzieć o tym co wolontariacko robisz.
Marcin Bartosiewicz: Jestem od 2006 r. dowódcą Harcerskiej Grupy Ratowniczej Bemowo, która działa w Warszawie od 2002 r. Jestem też jednym z jej założycieli, także jestem w niej od samego, samiutkiego początku. Przejąłem ją jako czwarty z kolei dowódca i już od tej pory zostałem. Poświęcam temu mnóstwo czasu, robimy około 40 zabezpieczeń rocznie. Poza tym dużo czasu poświęcamy na szkolenie ludzi, ćwiczenia, prowadzenie kursów – bo jestem instruktorem pierwszej pomocy, też wolontariackim w Harcerskiej Szkole Ratownictwa. To zajmuje rocznie... nawet nigdy nie próbowałem wyliczyć, ale to są setki godzin. Sam kurs trwa przeciętnie dwa pełne weekendy, plus wszystkie zabezpieczenia i ćwiczenia. Tak naprawdę to jest trochę druga praca. Z tą różnicą, że nie jesteśmy tam na etatach i wszystko co robimy - robimy tam jako wolontariusze. Mam naprawdę znakomicie wyszkoloną grupę ratowników nieprofesjonalnych. Podobnie jak ja mają po kilkaset zabezpieczeń medycznych za sobą, w tym największe ogólnopolskie typu Światowe Dni Młodzieży, czy wizyty Papieża. Zabezpieczaliśmy właściwie wszystkie najważniejsze rzeczy, które działy się w Warszawie w ciągu ostatnich kilkunastu lat – Euro 2012, wszystkie uroczystości związane z katastrofą smoleńską, wizyty kolejnych Papieży, uroczystości pogrzebowe Jana Pawła II. Co roku zabezpieczamy właściwie wszystkie uroczystości związane z rocznicą Powstania Warszawskiego. Do tego jakieś koncerty, zabezpieczamy także ogromną ilość biegów, około kilkunastu w roku. Przeszkoliliśmy setki ludzi z pierwszej pomocy, a jeśli policzyć wszystkie festyny i eventy, na których uczymy pierwszej pomocy, to pewnie liczy się to w tysiące. Muszę przyznać, że daje mi to ogromną satysfakcję. Choć wszystko to wykonujemy po godzinach albo w weekendy.
AM: No właśnie, po godzinach, a co robisz tak na co dzień?
MB: Przez ostatnie 12 lat zajmowałem się ratowaniem cmentarzy i synagog, które pozostały w Polsce. Innymi słowy pracowałem w Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, zajmującej się tą tematyką. Pewnie pracowałbym tam nadal upamiętniając kolejne cmentarze i wynajdując kolejne groby masowe, gdyby nie fakt że na początku tego roku przyszło do mnie nowo tworzące się Muzeum Getta Warszawskiego z propozycją, żebym pracował dla nich i teraz pracuję w nieistniejącym jeszcze fizycznie Muzeum Getta Warszawskiego, które otworzy się za 5 lat, w 2023 roku. To było coś czemu nie mogłem się oprzeć, bo ono jest budowane od zera, absolutnie od poziomu ziemi.
AM: Wiem, że to jest trudne pytanie dla harcerza, bo harcerze zaczynają tą służbę często od dziecka, ale spróbuję Ci je zadać: co Cię skusiło, żeby zaangażować się w wolontariat?
MB: Harcerze są naturalnymi wolontariuszami, jak sam powiedziałeś. To jest służba, coś co się samo, naturalnie pojawia. Tak naprawdę, to gdzieś właśnie w okolicach roku 2002, te 16 lat temu byłem już gotów odejść z harcerstwa, bo robiłem tam już wszystko. Byłem już drużynowym, komendantem rozmaitych obozów, organizatorem rozmaitych wydarzeń i już odczuwałem, że dałem z siebie wszystko co mogłem, że już wystarczy. Wtedy zaczęła się w ZHP moda, taki trend nauki pierwszej pomocy. Niewiele wcześniej powstała Harcerska Szkoła Ratownictwa, której celem jest nauka pierwszej pomocy harcerzy i nie tylko harcerzy. Ja jakoś tak ciągle trafiałem na wypadki, przy których oczywiście nie było ze mnie wielkiego pożytku, bo nie byłem wyszkolony, kurs skończyłem jeszcze chyba w szkole średniej i czułem się absolutnie bezradny. Więc stwierdziłem, że znajdę sobie taki kurs, skończę go, żeby przynajmniej móc działać w takich sytuacjach. Autentycznie przydarzało mi się to kilka razy w miesiącu, ciągle trafiałem na jakieś potrącenia, urazy głowy i tym podobne sprawy. Więc znalazłem kurs, skończyłem go, ale jak już go miałem, to stwierdziłem, że szkoda byłoby go nie wykorzystać do czegoś większego. W Warszawie nie było wtedy wielu jednostek ratowniczych takich wolontariackich, amatorskich. Właściwie to były dwie i stwierdziłem, że skoro nie ma takiej harcerskiej, to ja ją założę. Znalazłem grupę ludzi, którzy mieli dokładnie taki sam pomysł. Połączyliśmy siły i założyliśmy jednostkę. Od tamtej pory to się coraz bardziej rozkręcało. Zaczynaliśmy od harcerskich mundurów i apteczek na paskach, a dziś mamy wyposażenie prawie na poziomie ochotniczej straży pożarnej i potrafimy go używać. To jest realne działanie. Nie twierdzę, że robimy to jak zawodowcy, bo jesteśmy tylko amatorami. Przeszkolonymi, doświadczonymi, ale tylko amatorami. Nie da się nas porównać choćby z ochotnikami ze straży pożarnej, którzy wyjeżdżają raz dziennie do różnych wydarzeń. My po prostu zabezpieczamy te 40 imprez rocznie. I co mnie do tego skłoniło? Tak naprawdę chyba satysfakcja. Odkąd zacząłem to robić zdaje mi się, że znalazłem ten cel, ten sens służby. Pomaganie innym to jest naprawdę fantastyczna rzecz i niezależnie od tego w jakiej formie się ludziom pomaga, zawsze daje to ogromną satysfakcję. Świadomość, że można komuś uratować życie, zdrowie, to jest naprawdę coś.
AM: To jakbyś miał powiedzieć jakie jest Twoje główne źródło satysfakcji?
MB: Pomaganie ludziom. Tak myślę, bo łapię się na tym, że pomagam ludziom na wiele sposobów, staram się pomagać ludziom. Chyba wszyscy harcerze tak mają, że jak widzą kogoś zgubionego, to starają się pomóc. Gdy spotykają kogoś, kto potrzebuje opatrzenia rany, to starają się ją opatrzeć. Każdy harcerz jest do tego szkolony. Widzą kogoś kto nie radzi sobie z przeniesieniem ciężkiego towaru z jednego piętra na drugie, to też pomogą. Myślę, że to jest to co wyniosłem z mojej już 35-letniej służby w harcerstwie, że pomaganie innym jest w porządku, jest naturalne, że trzeba to robić.
AM: 12 lat w funkcji dowódcy HGR to jest taki czas, w którym można pewnie kilka dobrych kryzysów przeżyć. Co takiego sprawiało, że Ci się znowu chciało i że z energią ruszałeś z powrotem?
MB: O dziwo nie miałem zbyt wielu kryzysów. Pracuję z naprawdę fantastyczną grupą ludzi. Samo ich towarzystwo to już jest coś co daje mi potężny napęd. Po drugie, wyszkolenie kompetentnego ratownika to są 3-4 lata pracy. Więc jak człowiek włoży w kogoś te 3-4 lata pracy i potem widzi jak się ktoś rozwija, np. pracuje zawodowo jako ratownik medyczny czy pielęgniarz, to odczuwa się prawdziwą dumę. Większość tych ludzi, którzy wybrali tą drogę zawodową jest w tym naprawdę dobrych. Lubię myśleć, ze to dzięki temu że pracowali z nami, że jeszcze przed podjęciem pracy zawodowej mieli okazje, żeby rozwinąć swoje umiejętności w tą stronę.
AM: To na pewno motywuje. Satysfakcja to jedno, ale drugie to czas, który poświęcamy na wolontariat. Doba jest ograniczona i można robić masę innych rzeczy - iść na fitness, pojeździć na rowerze czy choćby obejrzeć nowy sezon serialu....
MB: Ja robię to wszystko również. Jestem podróżnikiem rowerowym. Jeżdżę z moją żoną na wyprawy, podróżujemy po Europie i nie tylko. Od dwóch miesięcy pływam także po Wiśle na drewnianej łodzi pychowej, przywracając tradycje wiślanego żeglarstwa drewnianego. Zdarza mi się oglądać seriale także w domu. To wszystko da się zmieścić.
AM: A jak w tym wszystkim znaleźć czas na wolontariat?
MB: Najlepiej oczywiście kiedy wolontariat jest połączony z pasją, kiedy to nie jest kolejna praca, do której się idzie i myśli „ojej, teraz muszę odpracować dwie godziny na wolontariacie”. Dla mnie tak naprawdę to, co robię tam w grupie, to jest prawdziwe życie i najlepiej się czuję kiedy jestem tam w tłumie z moim zespołem, kiedy czuwamy, czekamy czy coś się wydarzy. Najczęściej nic się nie dzieje. Wolontariat ratowniczy to są całe godziny wydeptywania kilometrów na różnych imprezach i czekania czy coś się wydarzy czy nie. To jest prawdziwy sprawdzian tego, czy człowiek się do tego nadaje. Ja mam te setki, tysiące godzin wydeptywania bruków za sobą i nadal mnie to kręci. Nadal mnie to bawi. I tam tak naprawdę, a nie siedząc za biurkiem w pracy, choćbym nie wiem jak ważne rzeczy robił, to tam tak naprawdę dopiero czuję że żyję, bo w każdej chwili może wydarzyć się coś, co może wymagać ratowania ludzkiego życia i zrobienia czegoś ważnego, trwałego i odpowiedzialnego także.
AM: A gdybyś miał kogoś przekonać do tego, że warto być wolontariuszem to co byś powiedział?
MB: Myślę, że wolontariat jest pod tym względem fantastyczny, ze można oderwać się od tego zwyczajnego, codziennego życia, odspawać się od telewizora, komputera, biurka, czy czegokolwiek co robi się normalnie w domu. Wolontariat pozwala zrobić coś niecodziennego, daje realną szansę, żeby zrobić coś dla innych ludzi, którzy mogą tego naprawdę bardzo potrzebować. Wcale nie mówię tutaj o ratownictwie. W każdym aspekcie wolontariatu mieści się ta służba na rzecz innych, niezależnie od tego co robimy.
AM: A czy spotkałeś się z tym, że ludzie myślą, że to co robicie wymaga specjalistycznej wiedzy, bardzo długiego przeszkolenia i podchodzą do tego tak, że „to nie dla mnie bo to coś takiego bardzo profesjonalnego”?
MB: My mamy w ogóle bardzo duży odsiew w grupie ratowniczej. Najczęściej zostaje u nas jedna osoba na 10 z tych, co do nas przychodzą. Nie sądzę, żeby to było spowodowane wysokim poziomem trudności. Pierwsza pomoc jest prosta i mówię to jako instruktor pierwszej pomocy. Każdy może się tego nauczyć. Myślę, że większość ludzi wygania stamtąd po prostu nuda. To nie jest tak, że człowiek wychodzi na akcje. Nie jesteśmy pogotowiem, nie jeździmy do wezwań. Robimy imprezy, chodzimy, przyglądamy się ludziom. Najczęściej odpowiadamy na pytania gdzie są toalety, albo jaki jest program danej imprezy, bo ludzie pytają nas absolutnie o wszystko. Naprawdę rzadko zdarza się, że trzeba tej pomocy udzielić. To myślę najbardziej odbiera chęć tym najmłodszym „pistoletom”, którzy świeżo po kursie myślą, że zaraz będą resuscytować ludzi, nastawiać złamania, tamować krwotoki i już to sobie wyobrażają, a potem po 20 godzinach dreptania w kółko myślą sobie „to jednak nie dla mnie”. Nikt z nas nie jest nikim specjalnym. Mamy dużo praktyki, ale przez myśl by mi nawet nie przeszło nazwać nas najlepszymi ratownikami w mieście.
AM: A jak myślisz, co motywuje ludzi w HGRze, do tego by być wolontariuszami? Jak się już zorientują, na czym polega działanie w tej Grupie.
MB: No myślę, że dokładnie to samo co mnie. To są harcerze, to jest harcerska grupa ratownicza. Gdyby zadać takie pytanie ratownikom z PCK, to mogłaby być o wiele ciekawsza odpowiedź. Myślę, że u nas to jest przede wszystkim ta potrzeba służby, bo szkoląc harcerza wpaja mu się potrzebę służby. „Nieść chętną pomoc bliźnim” - tak przecież jest w Przyrzeczeniu harcerskim i myślę, że dobrze poprowadzone harcerstwo taką potrzebę ludziom zostawia. Na pewno też satysfakcja motywuje, ale nie jest tak, że ludzie nam dziękują czy biją brawo, prędzej nas opieprzają, ze za wolno się ruszamy, albo że pomoc przyszła za późno. Ale ona niewątpliwie się pojawia, zwłaszcza kiedy człowiek ściąga te rękawiczki i myśli sobie „ok, jeszcze raz się udało, przekazałem żywego poszkodowanego do karetki”. Być może nawet uratowałem ludzkie życie. Na pewno jest to też czynnik ludzki – my jesteśmy naprawdę zgraną grupą, znamy się dobrze.
AM: Rozumiem, że poleciłabyś każdemu człowiekowi wolontariat jako taką alternatywną formę spędzania wolnego czasu?
MB: Ja radzę to ludziom. Naprawdę radzę to ludziom. Jeżeli ktoś pyta mnie co robię i słyszę, że to jest fajne, to zawsze mówię „dlaczego Ty nie spróbujesz?”. Jest mnóstwo pól wolontariatu, wszędzie. Wolontariuszką jest moja żona, wciągnąłem ją w harcerstwo. Teraz jest na kursie doszkalającym.
AM: Tak weszła w temat w zupełnie dorosłym wieku?
MB: Tak, w wieku lat 30stu.
AM: A mogę Cię zapytać jak przekonałeś żonę?
MB: Właściwie nie musiałem. Sama to zrobiła.
AM: A co ją zachęciło?
MB: Myślę, że chciała zobaczyć na czym polega to coś, co mnie nakręca. Ten wolontariat, Harcerska Grupa Ratownicza. Ona zresztą ratownictwa nie cierpi, powiedziała że nigdy w życiu nie zdołam jej do grupy wciągnąć, choć kurs skończyła jako jedna z dwóch najlepszych kursantek. Myślę że ona ma inne pole służby, jeszcze go nie odkryła, ale szuka. Była wolontariuszką w innych miejscach, także w Muzeum Powstania Warszawskiego. Widać że ona szuka i to też jest fantastyczne, bo nie mam pojęcia co będzie robiła za pół roku, ale na pewno będzie to fajne i będzie się wiązało z kontaktem z innymi ludźmi. To jest taki klucz dla ludzi, którzy myślą, że w życiu robili już wszystko. Niech spróbują trochę wolontariatu tu czy tam. I na pewno się okaże, że jest mnóstwo rzeczy których jeszcze nie robili.
AM: Dziękuje Ci serdecznie za pełną inspiracji rozmowę.
Rozmawiał: Antoni Morawski, portal www.ochotnicy.waw.pl, Urząd m.st. Warszawy.
Zdjęcia: przekazane przez Marcina Bartosiewicza