„Ta potrzeba bycia razem, wspólnego przeżywania muzyki i pracy była silniejsza niż zmęczenie.”- historia festiwalu, który swoją energią przyciąga wolontariuszy nawet z Brazylii! Ukazuje tradycyjną kulturę Mazowsza i powrót do muzycznych korzeni, a co najważniejsze - tworzy wspólnotę poprzez ludowy taniec i śpiew. Poznajcie festiwal Wszystkie Mazurki Świata, o którym opowiadają organizatorka wydarzenia Jagna Knittel oraz koordynatorki wolontariatu: Sonia Le Pape i Anita Brzyszcz.
Opowiedzcie kilka słów o sobie
Jagna Knittel: Mogę zacząć. Nazywam się Jagna Knittel i jestem z ekipy organizatorów Festiwalu.
Sonia Le Pape: Ja w tym roku dołączyłam do ekipy Mazurków i pełniłam rolę koordynatorki. Czerpałam z moich wcześniejszych doświadczeń, natomiast dla mnie to było o tyle energetyczne i otwierające doświadczenie, bo po raz pierwszy miałam możliwość brania udziału w festiwalu muzyki tradycyjnej. To była okazja do połączenia mojego backgroundu organizatorskiego i działań wolontarystycznych, więc jestem wdzięczna za zaproszenie do projektu
Anita Brzyszcz: Ja byłam podczas tegorocznego Festiwalu wpierającą koordynatorką wolontariatu. I tak jak Sonia też posiadam pewne doświadczenie w koordynowaniu wolontariatu, jeżeli chodzi o wydarzenia kulturalne. Byłam także koordynatorką wolontariatu w schronisku dla zwierząt. Te doświadczenia różnią się od siebie. Natomiast jestem też wielką wielbicielką muzyki tradycyjnej, śpiewu tradycyjnego i od zeszłego roku zakochałam się w Mazurkach. Więc jak tylko zobaczyłam, że potrzebna jest taka pomoc, to z wielką chęcią i radością i wdzięcznością dołączyłam do zespołu organizatorskiego.
Biorąc po uwagę Wasze poprzednie doświadczenia, czym według Was wyróżniają się Mazurki?
S. L. P: To jest wejście w grupę - wolontariuszy, ale również pasjonatów muzyki tradycyjnej, którzy przykładowo na swoje zmiany przynoszą buty do tańczenia. Z tego względu ustawiałyśmy grafik w taki sposób, żeby osoby, które są na zmianie, również miały okazję, by uczestniczyć i korzystać z programu wydarzenia. Pod tym względem rzeczywiście było to wyjątkowe doświadczenie. Ja cały czas będę mówiła o energii zwrotnej, bo rzeczywiście ta energia od wolontariuszy kipiała. Aktualnie zanalizujemy ankiety ewaluacyjne i mogę powiedzieć z całą pewnością, że to nie są przypadkowe osoby. To są entuzjaści, którzy doskonale widzieli, na jakiego rodzaju wydarzenie się zapisują, którzy wcześniej byli uczestnikami czy osobami wolontariackimi i po prostu wracają, i dzielą się z tym, i już dopytują o daty kolejnej edycji. Więc pod tym względem jest to wyjątkowe wydarzenie.
A. B.: Ja też miałam do czynienia z tak zwanym seryjnym wolontariatem, czyli osobami, które wracają rokrocznie na różne edycje wydarzeń kulturalnych. Aczkolwiek, tak jak Sonia powiedziała, w przypadku Mazurków są to osoby, które dodatkowo mają niesamowitą energię związaną z pasją, którą jest muzyka tradycyjna, taniec, śpiew tradycyjny. Więc jeżeli chodzi o jakieś różnice, to jak dla mnie Mazurki są bardzo gęstym festiwalem - w sensie bardzo dużo się dzieje. Wydarzenia odbywają się w różnych lokalizacjach, jest cały wachlarz warsztatów, koncertów potańcówek, czyli klubów festiwalowych. Przez to ten Festiwal jest bardzo różnorodny. Dlatego przed wolontariuszami są wyzwania i zadania, w bardzo różnych, że tak powiem, gałęziach pomocy. I pod tym względem myślę, że każda osoba uczestnicząca właśnie jako osoba wolontariacka może wybrać coś dla siebie. Jedną z form prezentu od nas, jako organizatorów jest możliwość wzięcia udziału w warsztatach czy koncertach, więc myślę, że to też ma duże znaczenie dla kogoś, kto kocha muzykę i chce pomagać podczas Festiwalu, ale też chce trochę skorzystać z tej atmosfery z tej energii wytańczyć się, wyśpiewać, poznać nowych ludzi.
Pojawiło się dużo informacji na temat Festiwalu, więc jest to odpowiedni moment, by go w pełni przedstawić. Jagna, opowiedz proszę czym dokładnie są Mazurki.
J. K.: Festiwal Wszystkie Mazurki Świata został wymyślony i powołany właśnie po to, żeby mieszkańcom Warszawy, a jak się bardzo szybko okazało, także osobom z całej Polski zaprezentować, czym jest prawdziwa muzyka tradycyjna, jaka jest jej rola i jak ona brzmi. To, czym my się zajmujemy to muzyka wiejska, niestylizowana. A więc nie taka, którą się gra na scenie i publiczność słucha i klaszcze, tylko taka, którą się gra do tańca. To jest muzyka, która pochodzi z wiejskich chałup, wiejskich izb, gdzie, były organizowane wesela, potańcówki i gdzie muzykanci grali po to, żeby ludzie mogli się wyszaleć. Tu jest niesamowicie istotna energia zwrotna. Muzykanci grają, żeby ludzie mogli tańczyć, a ludzie, którzy tańczą i mają dużo energii i radości z tego tańca, nakręcają muzykantów i sprawiają, że temperatura grania rośnie. To jest bardzo wymienne. Od początku, jako Mazurki, chcieliśmy ludziom pokazać, zaprezentować – bo doświadczenie nas uczy, że większość ludzi, którzy nas tutaj otaczają, w naszym mieście i w naszym kraju, w ogóle nie wie, jak brzmi muzyka tradycyjna. Mają na ten temat jakieś stereotypy, jakieś skojarzenia. Kojarzy im się to z jakimś kolorem, scenicznym wizerunkiem – a to w ogóle nie jest to, o czym my mówimy. Od początku ten festiwal – tak jak sama istota muzyki – dąży do tego, żeby jak najbardziej umożliwić ludziom wciągnięcie się. Ten festiwal ma już 15 lat. Na każdej edycji, było co najmniej kilku starszych muzykantów w bardzo podeszłym wieku, którzy szaleli na tym festiwalu. I to strasznie ludzi poruszało i sprawiało, że uwielbiali to wydarzenie – bo to był taki nietypowy kontakt ze starszym pokoleniem, z muzyką, która właściwie już nie istnieje. Jak się pójdzie dzisiaj na wieś, to nie słychać już takiej muzyki. Organizujemy bardzo dużo warsztatów, bo ludzie bardzo chcą się uczyć – tańczyć, grać. Teraz jest mnóstwo osób, które grają na skrzypcach, bębnach (znaczy, na bębenkach), które śpiewają. Po prostu samo się prosi, żeby uczestniczyć.
Jak długo w takim razie jesteś związana z Festiwalem?
J. K.: Od początku. Od 15 lat jestem w grupie założycieli.
Co Ciebie najbardziej cieszy, jeżeli chodzi o Festiwal? Czy cieszy Cię to, że on się rozrasta, że ludzie wracają, że – tak jak powiedziałaś – jest dużo warsztatów, bo ludzie po prostu tego chcą?
J. K.: To znaczy – mnie w ogóle cieszy, jak już ten Festiwal trwa. Często tę kilkumiesięczną pracę, podsumowujemy tak: „My to wszystko robimy po to, żeby sobie potańczyć”. Żeby być na tym festiwalu, żeby to przeżywać. Co mnie cieszy? Cieszy mnie za każdym razem to, że możemy powiedzieć: „rany, znów się udało!”. Bo nigdy nie wiadomo, czy wszystko się uda – czasami to aż niemożliwe. Jako że jesteśmy niewielką Fundacją, często do końca nie wiemy, czy wystarczy nam środków. Po prostu wielu rzeczy nie wiadomo. Więc jak już ta maszyna ruszy i Festiwal się toczy, to jesteśmy bardzo szczęśliwi, z każdym dniem coraz bardziej. Oczywiście, środowisko ludzi zainteresowanych tą muzyką rośnie. W Polsce bardzo się rozrasta – zresztą nie tylko w Polsce. Na Festiwal przyjeżdżają ludzie z Austrii, Londynu, Szwecji – mamy swoich fanów zagranicznych albo Polaków mieszkających za granicą. To środowisko się zwiększa – i to nie tylko zasługa Mazurków. Mazurki są jedną z gałęzi całego ruchu. Jest Dom Tańca, oddzielny od nas, chociaż wywodzimy się ze wspólnych korzeni. Jest coraz więcej inicjatyw w różnych miejscach w Polsce, które umożliwiają ludziom kontakt z tą muzyką. Bardzo cieszy mnie, kiedy widzę, że osoby, które zaczynały, teraz grają, śpiewają, tańczą – a szczególnie, że zaczynają grać na skrzypcach. Na naszych oczach narodziły się i połączyły zespoły – ludzie, którzy tworzą kapele, dziś na poziomie mistrzowskim, którzy świetnie grają. Chodziło nam o to, żeby na „Nocy Tańca”, która trwa 10 godzin, było komu grać – potrzeba ponad 20 kapel, żeby to miało dobrą temperaturę.
Jak wciągacie ludzi w to wszystko? Wspomniałyście, że dużo się dzieje, jest wiele warsztatów. Ile osób zgłasza się na wolontariat? Czy przykładowo po premierze Chłopów pojawiły się osoby, które uznały, że muszą teraz uczestniczyć w Mazurkach? Czy to jakoś wpłynęło na zainteresowanie?
J. K.: To ciekawy temat. Zajmuję się promocją i uznałam, że dobrym pomysłem będzie nawiązanie do Chłopów. Jeden z naszych koncertów, przedstawiający wesele łowickie, miał specjalnie tytuł Chłopi. Chodziło o to, by osobom, które widziały film, pokazać, jak naprawdę brzmiała ta muzyka i jak wyglądały takie sytuacje. Cały ten trend, zainteresowanie tematyką chłopską, książka „Chłopki”, film, wpłynęły na większe otwarcie na muzykę wiejską. Kiedyś to było uważane za obciach – stereotyp „malowanych lalek”, kiwających się do prymitywnej muzyki. Teraz jest zupełnie inaczej – to się zmienia.
To bardzo ciekawe. Wróćmy na sekundę do tego, co powiedziałyście o różnych gałęziach pomocy – co dokładnie mogą robić wolontariusze?
S. L. P.: Zacznijmy od rekrutacji. Ogłoszenie o naborze pojawiło się na stronie internetowej i w mediach społecznościowych. Zgłosiło się około 40–50 osób, ostatecznie współpracowaliśmy z 35 osobami wolontariackimi. Każdy miał grafik – od kilku do kilkudziesięciu godzin. Były osoby, które przychodziły rano i zostawały do końca dnia. Minimalny wymiar to 20 godzin – po ich zrealizowaniu wolontariusze mogli uczestniczyć w Nocy Tańca w ramach podziękowania za ich czas i zaangażowanie..
I co dokładnie robili?
S. L. P.: Zadania obejmowały wszystko – od logistyki, przez punkty informacyjne, porządek, kontakt z gośćmi czy dokumentację foto i wideo. Pytaliśmy o umiejętności już w formularzach zgłoszeniowych. Co ważne – to wolontariat międzypokoleniowy: licealiści, studenci, pasjonaci, którzy po pracy przychodzili na wieczorne zmiany.
A. B.: Niektórzy nawet brali urlopy specjalnie na Mazurki.
S. L. P.: Tak, mieliśmy też wolontariuszkę z Finlandii i dwie osoby z Brazylii – mieszkają w Polsce i są zafascynowani polską kulturą tradycyjną. Co więcej, jedna wolontariuszka zwerbowała swojego męża i dzieci do pomocy podczas Nocy Tańca. Zdarzało się, że uczestnicy dołączali do pomocy spontanicznie. To bardzo budujące. To pokazuje, jak tworzy się wspólnota.
S. L. P.: Tak, to działa jak efekt kuli śnieżnej. Wszyscy jesteśmy razem, dzieje się dużo, często pracujemy po nocach. Po wszystkim pojawia się syndrom „odstawienia” – brakuje ludzi, muzyki, tej atmosfery.
A. B.: Tak, ostatniej nocy czułam, że będzie mi brakować tej wspólnoty. Rozmawiałam także z innymi – niektórzy byli już gotowi wrócić na kolejną edycję.
S. L. P.: Zadaniem wolontariuszy było też bycie opiekunem sal warsztatowych – obecność, wsparcie dla prowadzącego. To były cenne miejsca, bo warsztaty cieszyły się ogromnym zainteresowaniem.
Które warsztaty cieszyły się największą popularnością?
A. B.: Zdecydowanie śpiew, a potem taniec.
Wspomniałaś, że sama śpiewasz – jesteś więc związana z tą sferą.
A. B.: Tak, śpiewam dla siebie, uczestniczę w warsztatach.
A zakochałaś się w Mazurkach rok temu?
A. B.: Tak. Mieszkam w Poznaniu, wcześniej w Łodzi. Przez lata nie mogłam przyjechać – uczelnia, praca... Ale w końcu w ubiegłym roku się udało. I od tamtej pory planuję udział w każdej edycji. Byłam jako wolontariuszka, a teraz okazało się, że również będę mieć zaszczyt, by w tegorocznej edycji Mazurków działać jako współorganizatorka.
Pojawił się temat informacji zwrotnej – czy miałaś okazję zapoznać się z odpowiedziami z ankiet ewaluacyjnych?
A. B.: Tak, tak. Razem z Sonią mamy dostęp do tych ankiet, bo wspólnie tworzyłyśmy kwestionariusz. Chciałyśmy przede wszystkim sprawdzić poziom zadowolenia wolontariuszy z udziału w wydarzeniu, ale też stworzyć pewien drogowskaz – zarówno dla nas, jak i dla organizatorów i założycieli festiwalu – co można jeszcze ulepszyć i jak rozwijać kwestie związane z wolontariatem.
A co konkretnie się w nich znalazło?
A. B.: W odpowiedziach często pojawiała się opowieść o energii festiwalu, o tym, że tworzy się wspólnota między uczestnikami, wolontariuszami, organizatorami. Przewijały się historie wspólnych przeżyć, jak np. Noc tańca w Fortecy Kręglickich – mimo chłodu, bo wiadomo, to twierdza – ludzie wspólnie się ogrzewali, dzielili doświadczeniem. Wolontariusze zwracali uwagę na ogromną uważność i wrażliwość w zespole – zarówno na potrzeby swoje nawzajem, jak i na potrzeby ogólne. W momentach kryzysowych wspieraliśmy się, dbaliśmy o siebie i obserwowaliśmy, czy ktoś jest zmęczony, czy potrzebuje przerwy albo coś zjeść. Dla mnie osobiście czytanie tych ankiet było bardzo wzruszające. Człowiekowi rośnie serce, gdy widzi, że wolontariusze – tak ważna część Festiwalu – czują wspólnotę i mają poczucie udziału w wyjątkowym, kulturowym doświadczeniu.
S. L. P.: Zgadzam się w pełni z Anitą. Ankiety nadal do nas spływają, bo – wiadomo – trzeba było ludziom przypominać, żeby je wypełnili. Ale to też dobrze, bo z czasem często wychodzą bardzo ciekawe refleksje. Jesteśmy w trakcie przygotowywania raportu ewaluacyjnego, który wyślemy całemu zespołowi. Chodzi o to, żebyśmy także my – jako organizatorki i koordynatorki wolontariatu – mogły się rozwijać. Dla nas to była pierwsza taka rola na tym Festiwalu, więc same też dużo się nauczyłyśmy. W ankietach pojawiło się sporo informacji zwrotnych – nie tylko pozytywnych. Były też sugestie, że pewne rzeczy warto by doprecyzować, poświęcić im więcej uwagi.
Umożliwienie wolontariuszom wyrażenia swoich potrzeb i energii jest dla nas bardzo ważne. To również sposób na ewaluację całego projektu. Jak Anita wspomniała – wolontariusze są trzonem Festiwalu. Jeśli lepiej zrozumiemy ich potrzeby, będziemy lepiej zarządzać ich czasem i energią, a to przełoży się na jeszcze lepsze wydarzenie. To taki krąg – wzajemna zależność, która powinna przyświecać każdej współpracy wolontariackiej.
Poruszony został już temat zakończenia Festiwalu i ewaluacji, ale na chwilę wróćmy do początku. Nie ulega wątpliwości, że ten Festiwal jest dla Was, uczestników i wolontariuszy czymś wyjątkowym. Jak wygląda przygotowanie do wydarzenia? Wspomniałyście wcześniej o rekrutacji, ale czy są organizowane jakieś spotkania integracyjne? Czy wszyscy są od razu „wrzucani” w ten festiwalowy kocioł – tańce, działania, pełna integracja? Czy może jest jakiś spokojniejszy proces wprowadzenia?
S. L. P.: Nie, nie – jest proces przygotowawczy. Zorganizowałyśmy spotkanie zapoznawcze na Grochowie, w Kici Koci. To było połączenie integracji wolontariuszy między sobą oraz z nami – organizatorami. Było sporo osób z ekipy – producentka, Jagna, założyciele festiwalu – Piotr i Janusz też się pojawili. Wiadomo, nie wszyscy wolontariusze mogli wtedy przyjechać, bo dopasowanie terminów jest trudne – zwłaszcza przy takim wydarzeniu. Przygotowanie zespołu wolontariackiego było dużym wyzwaniem, zwłaszcza że część osób przyjechała spoza Warszawy. Kilka dni przed Festiwalem zorganizowałyśmy odprawę online, podczas której omówiłyśmy największe wyzwania. Te spotkania poprzedzone były szczegółowymi mailami — wysyłałyśmy pakiety informacyjne, dokładny program warsztatów i wieczorów. Festiwal odbywał się w różnych lokalizacjach, dlatego zależało nam na tym, by osoby wolontriackie czuły się zaopiekowani, szczególnie że wiele z nich było z nami po raz pierwszy. Nowym osobom często trudno ogarnąć całość wydarzenia. Bardzo nam zależało, żeby byli dobrze przygotowani — nie tylko merytorycznie, ale też emocjonalnie. To oni jako pierwsi spotykają uczestników, to ich twarze są wizytówką Festiwalu. Zadbałyśmy o to, żeby każdy miał komplet niezbędnych informacji – od lokalizacji wydarzeń, przez linki do programu koncertów, po aplikację do skanowania biletów. Chciałyśmy, by każdy wiedział, "gdzie włożyć ręce" od pierwszej zmiany. Przed nami jeszcze spotkanie podsumowujące — chcemy w luźnej, swobodnej atmosferze wyłowić najciekawsze wątki i wspólnie o nich porozmawiać. Nie planujemy przekazywać całego raportu ewaluacyjnego — zawiera on też techniczne uwagi zarezerwowane dla organizatorów. Ale zależy nam, by wolontariusze dostali konkretny feedback – szczególnie w punktach, które wymagają doprecyzowania. Takie rozmowy najlepiej odbywać twarzą w twarz.
W naszej rozmowie pojawił się motyw pustki po intensywnych dniach. Czy wiele osób mówi Wam o takim stanie po Festiwalu?
A. B.: Tak. W ostatnią noc rozmawiałam z jedną z wolontariuszek, która zastanawiała się, czy przyjść na zmianę, bo łapało ją przeziębienie. Powiedziała coś, co mnie bardzo poruszyło — że choć rozsądek mówi, żeby zostać w domu, to serce nie pozwala odpuścić, bo tej atmosfery nie da się odzyskać. Sama miałam podobnie — choć formalnie kończyłam zmianę wieczorem, zostałam do rana, łącznie będąc 22 godziny na festiwalu. Ta potrzeba bycia razem, wspólnego przeżywania muzyki i pracy była silniejsza niż zmęczenie.
Brzmi to przepięknie. Ta emocjonalna intensywność w Waszym przypadku... po prostu porusza.
S. L. P.: To naprawdę zupełnie wyjątkowe doświadczenie. Tutaj jesteś cały czas z ludźmi — wiruje wokół ciebie energia. To niesamowita forma uczestnictwa w kulturze, bardziej cielesna, społeczna.
J. K.: Dokładnie. Tutaj wszyscy tańczą, poruszają się w tym samym rytmie. To działa fizycznie – tworzy wspólną energię, która jest bardzo silna.
A jak radzicie sobie z powrotem do rzeczywistości? Czy macie jakieś rytuały?
A. B.: Opowiadam. Dużo opowiadam. Bliskim, przyjaciołom. O muzyce, ludziach, emocjach. To pomaga mi zatrzymać te wspomnienia. Poza tym, myśl o jesiennej edycji daje mi poczucie ciągłości — nie musimy czekać roku, bo spotkamy się znów za kilka miesięcy. Choć musiałam szybko przestawić się na regularny tryb funkcjonowania, to festiwalowa energia pomogła mi wejść w ten rytm. Nawet mój dziadek zauważył, że wróciłam odmieniona — bardziej konkretna, skupiona. To doświadczenie mnie wzmocniło.
Czy na sam koniec chcecie się podzielić jakimś ukochanym momentem festiwalowym? Czymś, co Was szczególnie poruszyło?
S. L. P.: Dla mnie ważnym momentem było wspólne zdjęcie podczas Nocy Tańca. Wyszłyśmy z Anitą na scenę, żeby wyczytać nazwiska wolontariuszy i rozdać pamiątkowe słoiczki z miodem. Kiedy się odwróciłam i zobaczyłam, ile osób do nas dołączyło — było nas znacznie więcej, niż się spodziewałyśmy — poczułam ogromną wdzięczność. Scena była pełna uśmiechniętych twarzy. To była taka piękna, symboliczna klamra.
A. B.: To było niesamowite. A dla mnie szczególnym momentem było coś jeszcze — doświadczyłam nie tylko tego, że wspieramy wolontariuszy, ale że i ja otrzymałam od nich wsparcie. Ta relacja nie była jednostronna. To budujące i poruszające.
Zdjęcia przekazane przez rozmówczynie.
Rozmowa: Julia Różańska