Wolontariat to często znacznie więcej niż tylko pomoc – to szansa na realny wpływ na życie innych i budowanie wartościowych relacji. Tak właśnie jest w przypadku pani Hanny Ziejewskiej – wolontariuszki w Ośrodku Pomocy Społecznej Dzielnicy Białołęka m.st. Warszawy. W wolontariat w OPS można włączyć się na wiele sposobów. Czasem wolontariusze prowadzą zajęcia tematyczne, pomagają w organizacji wydarzeń, udzielają korepetycji, a czasem – tak jak Pani Hania – po prostu aktywnie towarzyszą swoim podopiecznym, z czasem stając się ich przyjaciółmi. Poznajcie jej historię – inspirującą i pełną drobnych gestów, które mają wielką moc.
Czym zajmuje się Pani na co dzień?
Hanna Ziejewska: Jestem na emeryturze od 6 lat. 4 lata pracowałam zawodowo, już będąc na niej. Później doszłam do wniosku, że to już taki czas, żeby odejść. Byłam księgową, ten zawód wydarzył się przypadkiem. Jako humanistka przez 28 lat pracowałam w księgowości, więc postanowiłam, że muszę coś zmienić. Właściwie całe życie byłam społecznicą, działałam w lokalnej społeczności. U nas na osiedlu działo się dużo ciekawych rzeczy. Bardzo zaangażowałam się, żeby społeczność pobudzić do tego, żebyśmy wprowadzili tu zmiany. Zawsze to mi towarzyszyło.
Czyli społeczne działania zawsze były z Panią?
H.Z.: Tak. Zawsze były ze mną. Jak już 3 lata temu skończyłam z księgowością, natrafiłam na wolontariat przypadkiem przeglądając Facebook'a. Poszukiwali wolontariuszy do Szlachetnej Paczki. Bez zastanowienia, po prostu od razu kliknęłam i się zgłosiłam.
I był to Pani pierwszy wolontariat?
H.Z.: Tak. Spotkałam się z koordynatorką, z Kasią. Tam była rozmowa wstępna, później kwalifikacja, następnie szkolenie, wdrożenie i tak się zaczęło. Odwiedzanie rodzin, zawożenie paczek, finał. Ale to było mało. Skończyła się Szlachetna Paczka w grudniu „Wow, co tu robić? Nie ma wolontariatu. Nie, to niemożliwe. Ja tak nie mogę!” Pojechałam do OPSu, na Białołęce. I tam spotkałam naszą Małgosię - koordynatorkę, która zajmuje się wolontariuszami. Poszłam i powiedziałam wprost, że potrzebuję wolontariatu, bo nie wiem co ze sobą zrobić. [śmiech]
A to skąd ten pomysł na wolontariat w OPSie?
H.Z.: Tak się czasami mówi, że to przypadek. Ale chyba nic w życiu nie dzieje się przypadkowo. Gdzieś tam jesteśmy kierowani. Ja raczej zawsze miałam skłonności, żeby z takimi osobami przebywać (z osobami aktywnie działającymi społecznie). I ktoś mi podsunął pomysł (na wolontariat w OPS-ie na Białołęce).
Czyli ktoś Panią do tego zachęcił?
H.Z.: Tak. Komuś się żaliłam, że nie mam już wolontariatu. Poszłam do OPSu, wypełniłam taką deklarację, że chce uczestniczyć w wolontariacie i za 2 tygodnie dzwoni do mnie Małgosia i mówi: „Słuchaj, Hania mam dla Ciebie wolontariat! Na terenie Białołęki”. Wolontariat był ukierunkowany na osobę z niepełnosprawnością w stopniu znacznym. Koordynatorka podała mi adres, zaraz zadzwoniłam, umówiłam się, pojechałam. Nawet napisałam taki mały esej, opowiadanie, o tym jakie wrażenie zrobiło na mnie spotkanie z tą osobą. Pomagam jej już drugi rok i sobie nie wyobrażam, żeby tam nie być. Ona jest bardzo, bardzo wdzięczna. To jest dla mnie taka lekcja pokory, ale też taki balsam na moje serce, na moją duszę i na moje trudne sytuacje rodzinne, które wydarzyły się w ciągu ostatniego roku. To wszystko jest dla mnie wielkim lekarstwem.
Mogłaby Pani powiedzieć więcej o codziennych zadaniach w ramach swojego wolontariatu?
H.Z.: Chodzimy razem na spacery. Chodzimy czasami też do kina. Pomagam jej też podczas gdy ona sprawdza prace studentów (ponieważ ta pani pracuje jako wykładowczyni). Teraz dostała taką maszynę do pionizowania się. To jest dla niej najcudowniejsza rzecz, która mogła jej się zdarzyć, bo od kilku lat miała tylko pozycję siedzącą i leżącą.
Czyli można w zasadzie określić, że jest to wolontariat towarzyszący? Że jest Pani taką przyjaciółką, dobrym duchem tego domu?
H.Z.: Tak. Wybieramy się na przykład na zakupy i wtedy jedziemy na 3, czasami 4 godziny i to są szalone zakupy. Ona sobie planuje to wcześniej i jedziemy. Dla mnie to są takie malutkie przyjemności, a dla niej bardzo duże rzeczy. Bo ona do tej pory, jeżeli szła na takie dłuższe zakupy, to zawsze z mamą. A teraz ta mama jest wyłączona z takich czynności. Nie jest tak, że jak nie mam czegoś wpisanego do zakresu obowiązków, to znaczy, że nie pomogę.
Oczywiście. A jakby miała Pani określić, co najbardziej podoba się Pani w pracy wolontariuszki w OPS na Białołęce?
H.Z.: To jak jesteśmy zaopiekowane przez koordynatorkę wolontariatu Małgosię. Zawsze są jakieś ciekawe spotkania. W środy na przykład ćwiczymy jogę. Małgosia ma nad nami pieczę i nas wspiera. Nie musi nas mobilizować, bo my jesteśmy według niej za bardzo zmobilizowane. Czasami trzeba trochę ostudzić nasz zapał do niesienia pomocy. Ale tak, jej rola jest tutaj nieoceniona, to na pewno. To mi się tak bardzo podoba. To jest jedno. A drugie, to jest coś takiego, czego nie umiem określić. Dzieje się coś takiego w moim organizmie, w moim mózgu, tego nie potrafię nazwać. Ten wolontariat dostarcza mi bardzo dużo energii. Mając 67 lat nie mam żadnego problemu z aktywnością fizyczną - jeżdżę rowerem, chodzę na basen, chodzę na ćwiczenia. Oprócz tego działam jeszcze w innej organizacji. Nie tylko w OPSie, nie tylko w Szlachetnej Paczce, ale też w Stowarzyszeniu Dwie Kreski. To wszystko daje mi dużo energii. Codziennie zaglądam do kalendarza (zwykle wieczorem, żeby to wszystko sobie usystematyzować), żeby zobaczyć, ile się będzie rzeczy działo, ale również, żeby zbilansować moje potrzeby. Chodzę na zajęcia z historii, na Uniwersytet Trzeciego Wieku. Uczęszczam także do Centrum Aktywności Międzypokoleniowej, które działa bardzo prężnie na Białołęce. Chodzę tam w ciągu tygodnia na różne zajęcia. Więc to nie tylko jest tak, że ja daję i daję, ale też chcę to zbilansować i zrobić coś dla siebie, żeby to była taka równowaga.
Słuchając o tych wszystkich zajęciach mam w głowie chyba tylko jedno: „Kobieta rakieta”! A jakie były Pani wyobrażenia o wolontariacie przed dołączeniem do wolontariatu w OPS na Białołęce?
H.Z.: Miałam pustą głowę. Wiedziałam, że to nie będzie taki sam wolontariat, jak w Szlachetnej Paczce. Ale jak pierwszy raz spotkałam się z koordynatorką Małgosią, to nie miałam żadnych założeń, jak to wygląda. Chciałam po prostu zobaczyć. Gdy weszłam do tego domu, to tam wydarzyło się coś takiego dziwnego. Po 10 minutach rozmowy z nimi (ze swoją podopieczną oraz jej matką) miałam wrażenie, jak bym je znała od dawna. Niczego nie oczekiwałam, nie wyobrażałam sobie, kogo spotkam, jak to się wydarzy.
Jakby Pani miała podsumować co daje pani wolontariat? Co sprawia Pani radość?
H.Z.: Wolontariat daje mi na pewno energię. Czuję się potrzebna. Także to może jest trochę wyświechtane, ale skupiam się na sferze duchowości i kwestii sprawczości. To jest dla mnie najważniejsze.
A są może jakieś takie drobne rzeczy, które mają dla Pani szczególne znaczenie w tym wolontariacie? Jak uśmiech, rozmowa?
H.Z.: Ależ to jest każdego dnia! Każdego dnia moja podopieczna mówi: „Co ja bym bez Ciebie zrobiła.” To są takie przyjemności i podziękowanie. Nigdy nie ma „dzięki”. To „dziękuję” jest inaczej powiedziane.
Mimo, że to taki z pozoru szczegół prawda? A jednak ma tak duże znaczenie…
H.Z.: Jest dużo wzruszeń. Wie Pani co? Naprawdę, jak pomogłam podopiecznej wstać na tej maszynie, to obie żeśmy płakały.
Mogę sobie to tylko wyobrażać. Natomiast, jak Pani o tym opowiada, to słychać też to zaangażowanie. Bardzo się udziela Pani entuzjazm i energia. Zdecydowanie. Także niech czerpie Pani najwięcej i niech Pani tą energią zaraża tylko więcej ludzi!
H.Z.: Tak, tak, oczywiście. Mam koleżankę, która jest ode mnie 11 lat starsza i też działa wolontariacko. Ostatnio Małgosia zrobiła nam ognisko wolontariackie. Boże, jakież to były rozmowy! Jakaż to były wymiana doświadczeń! To naprawdę jest taka wartość dodana dla rozwoju człowieka. Przez ostatnie 10 lat, to się w ogóle cofałam w rozwoju, bo się zaangażowałam w pracę zawodową. Dzieci już podorastały, wracałam z pracy, byłam zmęczona i nie miałam na nic siły. Dzisiaj mam 10 czy 15 lat więcej, a nie czuję zmęczenia takiego jak wtedy!
Super! Coś w tym takiego jest, że jednak obcując z ludźmi czerpiemy energię i możemy ją też potem przekazywać dalej. Mówiła Pani też o wymianie doświadczeń między wolontariuszami... Czy na wolontariacie można się czegoś nauczyć? Czego Pani się nowego nauczyła?
H.Z.: Dziewczyny [inne wolontariuszki – dop. red.] mają fajne zajęcia i też bardzo ciekawe zainteresowania! Jest tam zielarka, jest masażystka. Mamy kolegę, który jest informatykiem i który może coś podpowiedzieć, zawsze możemy go o coś zapytać. Wymieniamy się też doświadczeniami, jakie miałyśmy z podopiecznymi. Czasami są też trudne doświadczenia. Koleżanka opowiadała, że miała bardzo trudne doświadczenie i musiała poprosić o zmianę podopiecznej. Zastanawiała się właściwie po co tu jest. Wsparcie Małgosi i w ogóle, jeżeli chodzi o OPS, było na najwyższym poziomie. Wymieniałyśmy się tymi doświadczeniami. To są jednostkowe przypadki. Zwykle jest tak, że po prostu my czerpiemy bardzo dużo z tego wolontariatu i oczywiście nasi podopieczni też. Ta wymiana doświadczeń jest bardzo ważna.
Tak, wsparcie koordynatora też jest bardzo ważne. A co wolontariat zmienił w Pani życiu?
H.Z.: Pokora, pokora, pokora i spojrzenie na innych wokół. Teraz, jak patrzę na ludzi, patrzę troszeczkę inaczej. Kiedyś łatwiej mi było ocenić nawet nieznaną osobę. Dzisiaj takich ocen nie wystawiam. Raczej staram się poznać. I ta pokora do losu, do tego, że nie można być takim butnym. Tego wszystkiego się nauczyłam. Kiedyś też byłam taka zadziorna, butna. A teraz jest troszeczkę inaczej. Takim sposobem myślenia zaraziła mnie też moja podopieczna. Jej pasją jest psychologia. Nauczyła mnie również, żeby inaczej patrzeć, uważniej.
Czy pamięta Pani moment, który był szczególny w jakiś sposób dla Pani? Jaki był taki najważniejszy moment, który Pani zapamiętała w tym wolontariacie?
H.Z.: W tej rodzinie, to każdego dnia jest coś szczególnego. Natomiast wyjątkowo… jak się pojawiła maszyna do tego pionizowania. I tak, jak już wspomniałam, że obie żeśmy ryczały... To był chyba taki moment… gdzie wstała po kilku latach. [uśmiech.] Ale też jeszcze, o czym muszę wspomnieć, to bardzo ważne są dla mnie rozmowy z nią. To jest dla mnie wartość dodana, ja czerpię od niej. I myślę, że ona ode mnie też, bo o tym mówi. Takie rozmowy, właśnie psychologiczne, czy też nieraz mówi o swojej mamie, o tych trudach. Czasami się otworzy i powie coś z dzieciństwa, o jakichś relacjach trudnych, które miała w swoim życiu. Ale to jest nasza słodka tajemnica.
Oczywiście. Słychać, że Wasza relacja jest bardzo wartościowa. Naprawdę to jest mocno inspirujące. Gdybym jeszcze wcześniej się nie angażowała w wolontariat, to po takiej rozmowie z Panią na pewno bym pobiegła. [śmiech]
H.Z.: Fajnie! To bardzo miłe.
Chciałabym podpytać jeszcze o to, czy wolontariuszem w OPSie może zostać każdy?
H.Z.: Tak.
Nie potrzeba do tego żadnych umiejętności specjalnych? Albo jakiś specjalnych cech psychologicznych?
H.Z.: Nie, może zostać nim każdy. Nawet najgorszy twardziel po spotkaniu się z nową sytuacją, taką gdzie ktoś ma w życiu zupełnie inaczej niż my, powoduje, że każdy się zmienia. Mam głębokie przeświadczenie, że tak jest.
To co by powiedziała Pani komuś, kto myśli o takim wolontariacie, ale z jakichś powodów się waha… Na przykład, że “to już nie ten wiek”, albo “co ja mogę?”
H.Z.: Powiedziałabym, że na pewno drzemie w nim jakiś potencjał, który rozbudza się dopiero wtedy, kiedy spotykamy się z nową sytuacją. My musimy się spotkać z tą sytuacją, żeby się dowiedzieć, że „ja to mam”. Powiedziałabym też: pójdź, spróbuj, wypełnij wniosek i idź z otwartą głową. Bez oceniania, bez oczekiwań, bez niczego. Bądź naturalny, pójdź, jakbyś była u kogoś dziesiątki razy i bądź ciekawa tej osoby. I dopiero zdecydujesz. Nie oceniaj, dopóki nie poznasz.
Wiem, że Pani kalendarz jest wypełniony po brzegi, ale może ma Pani jakieś wolontariackie plany na najbliższy czas? Albo jakieś marzenia wolontariackie?
H.Z.: Wolontariackie plany oczywiście mam, bo zaczyna się Szlachetna Paczka, więc będziemy odwiedzać rodziny. I oczywiście kolejny mój wolontariat to są Dwie Kreski. To jest Stowarzyszenie, gdzie pomagamy dziewczynom w trudnych sytuacjach. U nas na ul. Chlubnej, na Białołęce, mamy takie centrum, gdzie mieszkają kobiety z małymi dziećmi i z koleżanką jesteśmy tam bardzo zaangażowane. Także póki co, nie mogę wziąć więcej obowiązków na siebie, dlatego że chcę wykonywać moją pracę wolontariacką dobrze i każdej poświęcić dużo czasu. Raczej chcę się angażować na 100% w te plany, które już mam. I ten kalendarz na pewno będzie do końca grudnia bardzo zapełniony, a później to już zobaczę. Kiedyś marzyłam, żeby pójść do wolontariatu do Fundacji Ewy Błaszczyk "Akogo". Ale teraz wiem, że czas mi nie pozwala i na razie nie chcę się angażować.
Trzymam kciuki za wszystkie Pani wolontariaty, bo jest ich naprawdę dużo!
H.Z.: Bardzo, bardzo dziękuję!
Ostatnie! Jakby miała Pani dokończyć: wolontariat to dla mnie….
Ale krótko! [śmiech]
H.Z.: Dobrze! Wolontariat to dla mnie balsam na moją duszę, na moją głowę. To pokora. A szczególnie uleczenie moich trudnych sytuacji.
Rozmowa: Antonina Jagielska-Jurkitewicz i Emilia Karczewska
Zdjęcia przekazane przez Rozmówczynię
Działasz wolontariacko i chcesz zadbać o swój dobrostan? Sprawdź naszą bezpłatną ofertę szkoleń i wsparcia psychologicznego dla warszawskich wolontariuszy i wolontariuszek.