Wyprawa do sądu może budzić mieszane uczucia, ale dzięki nim nie musi to być coś stresującego. Edukują, oswajają i monitorują. Tak właśnie działa Fundacja Court Watch Polska, która "dąży do tego, aby każdy człowiek, przekraczając próg sądu, był spokojny, że zostanie potraktowany sprawiedliwie". Jedną z osób realizującą tę misję jest Weronika Mazurkiewicz, koordynatorka wolontariackiego programu obywatelskiego monitoringu, o którym opowiada w poniższej rozmowie.
Zacznijmy od początku. Kim jesteś?
Weronika Mazurkiewicz: Można powiedzieć, że jestem prawnikiem, społecznikiem.
A skąd pomysł, żeby działać? I ogólnie i w Court Watch?
W.M.: Po prostu uważam, że to, co robimy jest ważne. To inspirujące miejsce do pracy dla kogoś, kto jest prawnikiem i chce być jednocześnie społecznikiem i aktywistą. A jeżeli chodzi o wolontariat, to jest on obecny w moim życiu od ponad 20 lat.
Jak wyglądały jego początki?
W.M.: Jeżeli dobrze pamiętam, to wolontariat zaczynałam w hospicjum w Bydgoszczy, gdzie jako harcerki organizowałyśmy różne wydarzenia, np. przedstawienia.
A gdyby ktoś chciał zacząć swoją przygodę z wolontariatem właśnie u Was, to czy znajdzie dla siebie miejsce? No i pytanie, czy na przykład, jeżeli ktoś tego zaplecza prawniczego nie ma to, czy może u Was działać?
W.M.: Prowadzimy różne działania. Mamy działalność badawczą, zajmujemy się edukacją prawną, ale naszym największym programem jest program badania praktyki sądowej, czyli obywatelski monitoring sądów, który koordynuję. I do tego programu zapraszamy wszystkich, którzy są pełnoletni. Nie ma znaczenia, czy to jest prawnik, socjolog, psycholog, czy po prostu senior, który ma ochotę pójść i zobaczyć, jak wyglądają sądy.
Jak długo zajmujesz się koordynacją tego programu?
W.M.: Jestem początkującym koordynatorem, bo przyszłam do pracy w sierpniu. Jest to też pierwszy projekt badawczy, w którym biorę udział. Zajmuję się także kwestiami prawnymi w Fundacji oraz uczestniczę w różnych spotkaniach.
A czy osoby, które zgłaszają się do Was w ramach obywatelskiego monitoringu sądów też mają możliwość poznania tego, co się dzieje u Was? Na przykład w ramach edukacji prawnej lub komponentu badawczego?
W.M.: Tak. Za komunikację odpowiada Paulina Błażyca, która dba o to, żeby przepływ informacji między naszymi obserwatorami, wolontariuszami i darczyńcami był intensywny, i skuteczny przede wszystkim.
Jakiego narzędzia używacie do przekazywania takich informacji?
W.M.: Korzystamy z mediów społecznościowych, aplikacji mobilnej oraz z newslettera.
To opowiedz w takim razie, kto u Was działa?
W.M.: Podzieliłabym te osoby na kilka grup. Mamy obserwatorów i wolontariuszy. Obserwatorzy, to są osoby, które wzięły udział w szkoleniu i zostały przeszkolone. Natomiast wolontariusze to osoby, które po odbyciu szkolenia podpisały umowy wolontariatu. Różnica jest taka, że nie każdy obserwator jest wolontariuszem.
A jak duża część obserwatorów jest wolontariuszami?
W.M.: W zeszłym roku przeszkoliliśmy ponad 700 osób, z czego 250 to aktywni obserwatorzy, dzięki którym możemy budować ten program.
Czy takie osoby zostają na długo?
W.M.: To zależy, bo mamy też różne grupy obserwatorów. Część z nich to osoby, które chcą po prostu odbyć praktyki studenckie. Mamy studentów prawa czy socjologii, którzy, żeby zaliczyć praktyki chodzą do sądów w charakterze publiczności.To jest jedna z tych grup. Mamy też grupę tak zwanych “ideowców”, którzy przychodzą bezinteresownie robić coś dla drugiego człowieka, dla idei. I mamy też rzeszę osób, które wcześniej miały styczność z sądownictwem i były na przykład stronami postępowania. I albo są zadowolone z tego, co się wydarzyło w sądzie, albo wręcz przeciwnie - mają złe doświadczenia i chciałyby teraz pomóc innym osobom w charakterze obserwatora i wesprzeć je, stawiając się na rozprawach. I myślę, że to są trzy nasze główne grupy, z czego każda jest umotywowana w inny sposób.
Których osób jest najwięcej?
W.M.: Przypuszczam, że przez to, iż szkolenia odbywają się często na uniwersytetach, to teraz najwięcej mamy studentów.
A czy po odbyciu praktyk studentki i studenci zostają z Wami na dłużej?
W.M.: Różnie. W przypadku każdej osoby motywacja działa inaczej, ale część studentów zostaje. To widać na wczesnym etapie, na przykład przy wypełnianiu formularza, w którym obserwatorzy odpowiadają na różne pytania dotyczące rozpraw. Często się tak zdarza, że są osoby, które mają ochotę napisać dwadzieścia zdań o tym, co się wydarzyło na rozprawie. Wtedy już widać, że ta osoba jest bardzo zainteresowana wprowadzaniem zmian w wymiarze sprawiedliwości i prawdopodobnie z nami zostanie. W Fundacji znane są historie osób, które były na praktykach studenckich, a potem przychodziły do pracy i zostawały członkami zespołu, także nie jest to rzadkością.
Fot. Daria Małek
Zanim przejdziemy dalej, opowiedz proszę kilka słów na temat procesu rekrutacji.
W.M.: Tak naprawdę, aby zostać wolontariuszem potrzebne są trzy rzeczy. Trzeba przyjść na szkolenie, zalogować się w systemie, który pozwala nam zostać obserwatorem i podpisać umowę wolontariatu. Od tego momentu można śmiało ruszać do sądu.
Jak taka wyprawa do sądu wygląda? Uznajmy, że ktoś jest świeżym wolontariuszem czy wolontariuszką. Czego można się spodziewać?
W.M.: To jest bardzo dobre pytanie. Nam, osobom, które mają regularną styczność z sądami pewne kwestie gdzieś umykają. Natomiast na szkoleniach człowiek otrzymuje pytanie i wtedy sobie myśli: faktycznie, większość osób nigdy nie była w sądzie. Co jest w sumie trochę przerażające, że większość z nas nie miała do czynienia z wymiarem sprawiedliwości.
Fot. Daria Małek
Co według Ciebie jest w tym przerażające?
W.M.: Chociażby to, że system edukacji marginalizuje aktywność obywatelską – np. nie zachęcając pełnoletnich uczniów do wizyty w sądzie w charakterze publiczności. To przekłada się potem na brak poczucia sprawczości w tej sytuacji i przekonanie, że jesteśmy zależni od kogoś. Dla wielu osób sąd wygląda mniej więcej tak: są ogromne drzwi, które mogą budzić u niektórych respekt. Potem jest standardowa kontrola, przechodzimy przez bramkę, jak na lotnisku - to też w ludziach wywołuje stres, bo nie wiedzą, co wolno, a czego nie wolno. Kolejną kwestią są ochroniarze. Czasami są mili, a czasami po prostu z biegu zapytają: po co pani tu przyszła? I to jest już ten pierwszy moment, kiedy ludzie się zaczynają denerwować. Kolejny etap – trzeba znaleźć salę. O ile w małym sądzie to nie jest żaden problem, to w tych większych sądach może być to kłopotliwe. Pod tą salą należy czekać na wywołanie. Potem trzeba wejść do tej sali i oczywiście standardowe pytanie: ale gdzie ja mam usiąść? Często jest tak, że strony przychodzą z pełnomocnikiem, który powie im, co mają zrobić. Może też się tak zdarzyć, że sędzia zapyta kim jesteśmy i co tutaj robimy. Więc to są etapy, kiedy ten stres u wolontariuszy czy obserwatorów się pojawia i to jest zupełnie naturalne, bo on się też pojawia na początku kariery zawodowej u profesjonalnych pełnomocników. myślę, że to jest moment, który trzeba raz, drugi przejść, a potem jest już naprawdę łatwiej. Zresztą to widać po niektórych naszych wolontariuszach. Na początku często mają problem, żeby napisać, co było przedmiotem sprawy, co się wydarzyło. A przy piątej czy szóstej obserwacji potrafią porozmawiać z sędzią, który na przykład próbuje ich wyprosić z sali, więc widać rosnący poziom zaangażowania. To budowanie pewności siebie i redukcja lęków społecznych, która następuje w tym procesie.
Fot. Daria Małek
Czy ta pierwsza wyprawa do sądu jest samodzielna, czy też w towarzystwie osoby, która jest bardziej doświadczona? Na przykład osoby, która już była na sali w robi obserwatora?
W.M.: Zakładamy, że wolontariusze powinni robić obserwacje samodzielnie, ponieważ na ich podstawie tworzymy raport. Czasami jest tak, że jako Fundacja musimy interweniować w pewnych sprawach. Dlatego mamy wpisane w regulaminie, że obserwatorzy powinni chodzić na rozprawy sami, a ich obserwacje powinny mieć unikalny charakter. Natomiast na szkoleniu, które prowadzimy, staramy się znaleźć taki moment, gdzie odpowiadamy na pytania wolontariuszy, na przykład: jak się ubrać do sądu?
Jakie jeszcze pytania się pojawiają?
W.M.: To chyba zależy od grupy, bo często jest tak, że studenci prawa na przykład na czwartym roku już mają jakąś podstawową wiedzę dotyczącą funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, więc myślę, że to zależy od danej osoby i od jej konkretnych potrzeb. Natomiast osobiście uważam, że nie ma pytań, które są niestosowne, że lepiej je zadać, niż potem usłyszeć nieprzyjemny komentarz sędziego. Bo zdarza się, że sędziowie bywają niekulturalni albo aroganccy. Więc lepiej zapytać wcześniej niż potem się zastanawiać, dlaczego sytuacja się skończyła w taki, a nie inny sposób.
Fot. Daria Małek
W takim razie opowiedz, jak należy uzupełnić formularz. Co się tam znajduje? Na co obserwatorzy muszą zwracać uwagę?
W.M.: Mamy dwa rodzaje formularzy. Jeden to jest formularz infrastruktury, a drugi to formularz, który pozwala obserwować rozprawę. Pokazujemy na szkoleniu, jak go wypełniać. W formularzu są rubryki takie jak: data obserwacji, data wprowadzenia, miasto czy sygnatura. Potem padają pytania, czy na przykład sędzia przeprosił za spóźnienie, czy miał zastrzeżenia do obecności obserwatora, czy pełnomocnik był obecny, czy sędzia był niekulturalny, czy dał równe szanse stronom. Przy każdym pytaniu oczywiście jest miejsce na opis sytuacji.
A czy otrzymywaliście sygnały o trudnych sytuacjach, które okazały się wyzwaniem podczas pierwszych wypraw?
W.M.: Myślę, że podczas pierwszych rozpraw obserwatorzy rzadko miewają problemy z sędziami. W raportach uwzględniamy informacje, że jest odsetek spraw, w których sędziowie zachowują się nieuprzejmie protekcjonalnie, czasami agresywnie. Jeżeli dobrze pamiętam, w zeszłym roku ten odsetek nieco zmalał. Natomiast wciąż pojawiają się sędziowie, którzy po prostu nie rozumieją tego, że publiczność ma prawo do przebywania na sali rozpraw. I dają wyraz temu, że obecność publiczności nie jest mile widziana. Ale takie informacje pozwalają prowadzić nam działania interwencyjne, dzięki temu, że wiemy o takiej sytuacji, możemy reagować.
Fot. Daria Małek
Czy oprócz szkolenia oferujecie swoim wolontariuszkom i wolontariuszom ciągłe wsparcie? Powiedzmy w momencie, gdy dana osoba ma problem lub wątpliwości, to czy może się do Was zgłosić?
W.M.: Tak, mamy biuro, które jest otwarte dla wolontariuszy. I oni wiedzą, że mogą tam przyjść. Funkcjonuje też komunikacja w postaci maila i telefonu. Dbamy o wolontariuszy, bo wiemy, że kapitał społeczny jest tym, na czym bazujemy. Bez tego nie jesteśmy w stanie prowadzić obserwacji. Nasi wolontariusze obserwują średnio 3,5 tysiąca posiedzeń rocznie. Dlatego staram się osobom, z którymi teraz mam styczność dawać poczucie, że to co robią jest wartościowe i istotne. Myślę, że lepiej żyć w świecie, w którym ludzie wyznają wartości prospołeczne. Więc staram się umacniać w nich takie przekonanie i mówić im: fajnie, że jesteście i że to robicie.
Rozmowa: Julia Różańska
Zdjęcia przekazane przez rozmówczynię