Według niej motywacją do zapisu na wolontariat są konie. Lecz według nas, oprócz obecności zwierzat, do działania zachęca jej podejście do wolontariuszek i wolontariuszy oraz energia. Katarzyna Kwiecińska-Olszewska, koordynatorka wolontariatu w Fundacji Hej Koniku opowiada o działaniach wolontariuszy, bez których "nie wyobraża sobie prowadzenia zajęć". 

Wasza oferta cieszy się dużym zainteresowaniem na naszym portalu. Czy zawsze tak było? Z czego to wynika? Jaki jest Wasz sekret?

Katarzyna Kwiecińska-Olszewska: Jestem zaskoczona, że jesteśmy w czołówce. Z naszego punktu widzenia nie jest tych zgłoszeń aż tak dużo. Oczywiście, zawsze mamy listę wolontariuszy oczekujących na miejsce, która z reguły schodzi do zera we wrześniu. Ale część zgłoszeń to osoby, które mają czas tylko wtedy, kiedy my nie pracujemy, czyli na przykład w niedzielę, czy późnym wieczorem, a także osoby poszukujące jednorazowych akcji, których też najczęściej nie organizujemy. Tych zgłoszeń zawsze było mniej więcej tyle samo. A jeśli chodzi o sekret... Może chodzi o konie. O to, że ludzie szukają kontaktu ze zwierzętami i z naturą, czegoś innego, niż to, co mają na co dzień.

Dziecko siedzące na czarnym koniu. Po dwóch stronach zwierzęcia idzie kobieta oraz chłopiec,

Od jak dawna funkcjonuje w Waszej Fundacji wolontariat?

K.K.O.: Fundacja powstała wiosną 1995 roku. Z tego co wiem, od samego początku pomagali nam w zajęciach wolontariusze. W sumie nie wyobrażam sobie prowadzenia zajęć hipoterapii bez pomocy wolontariuszy. Ja pracuję w Fundacji od 2007 roku (wtedy już na pewno mieliśmy wielu wolontariuszy), a od 2019 roku sama zajmuję się wolontariuszami.

Ilu wolontariuszek i wolontariuszy zgłosiło się do Was od tamtej pory?

K.K.O.: Trudno powiedzieć. Pracuje z nami około 40-60 osób rocznie. Niektóre osoby są z nami przez kilka lat, inne znikają po pierwszym dniu pracy. Ale w sumie musi to być grubo ponad tysiąc osób.

Dwoje dzieci w stajni. Jedno z nich siedzi na koniu o beżowo-szarym umaszczeniu, drugie natomiast stoi przy głowie zwierzęcia. Obok konia stoi także kobieta trzymająca lejce.

A ile osób jest teraz?

K.K.O.: W tym momencie pomaga nam 31 osób. Ale już jestem umówiona na spotkanie z trzema nowymi kandydatami na wolontariuszy, więc za chwilę może być ich więcej.

Jak najczęściej trafiają do Was wolontariuszki i wolontariusze?

K.K.O.: Zgłaszają się na maila dzięki ogłoszeniom internetowym, głównie tym na stronie Ochotników warszawskich.

Czy jest jakiś okres, w którym jest więcej zgłoszeń?

K.K.O.: Wiosną i jesienią. Zimą jest zimno, jest też wtedy zawsze więcej sprzątania. Wtedy nasza praca jest znacznie cięższa. Więc zimą wiele osób się wykrusza. Wolontariuszy ubywa też latem, bo zwyczajnie wyjeżdżają na wakacje. Ale wtedy też pojawia się trochę nowych, takich, którzy w czasie roku szkolnego mieli więcej nauki.

Dziewczyna z długimi brązowymi włosami stykająca się głowami ze stojącym na przeciwko niej rudawym koniem.

Czym zajmują się wolontariuszki i wolontariusze?

K.K.O.: Przede wszystkim przygotowują konie na zajęcia hipoterapii (czyszczą i ubierają) i prowadzą konie podczas zajęć. Sprzątają też padok (zbierają końskie odchody). Pomagają w karmieniu koni (dają im siano). Czasem, najrzadziej, pomagają w treningu koni.

Czy jest jakieś zadanie, które wolontariuszki / wolontariusze lubią najbardziej?

K.K.O.: Trudno powiedzieć, to bardzo zależy od ich charakteru i umiejętności. Najmniej ludzi lubi sprzątać, ale są też i tacy, którzy to lubią.

Z jakimi przychodzą motywacjami?

K.K.O.: Podzieliłabym naszych wolontariuszy na cztery grupy, w sumie o podobnej liczebności. Po pierwsze są to osoby, które naprawdę mają silną potrzebę pomagania innym. Drugą grupę stanowią byli beneficjenci naszych zajęć. Są to osoby, które same już nie potrzebują pomocy i teraz chcą pomóc innym. A przy okazji po prostu lubią nas i nasze koni i chcą jeszcze trochę z nami pobyć. Trzecią grupę stanowią osoby z problemami, które wychodzą do innych w nadziei, że znajdą u nich wsparcie. Są to nastolatki, które kłócą się z rodzicami, czy samotni dorośli borykający się z życiowymi problemami. A czwarta grupa to dzieciaki, które chcą zdobyć punkty za wolontariat do szkoły. Osoby z tej grupy najczęściej znikają, kiedy tylko dostaną upragnione zaświadczenia.

Jak powinna wyglądać ich dyspozycyjność?

K.K.O.: W ogóle nie wymagamy od wolontariuszy dyspozycyjności. Umawiamy się na konkretny dzień tygodnia i konkretną godzinę. Tak, żeby to pasowało i im i nam. Na tyle czasu, ile wolontariusze chcą nam poświęcić (od 2 do 6 godzin). Oczywiście czasem pytamy, czy ktoś mógłby przyjść dodatkowo w innym terminie, ale nigdy tego nie wymagamy.

Czy można się zapisać do Was na wolontariat długoterminowy, czy zdarza Wam się organizować wolontariat akcyjny?

K.K.O.: Prowadzimy terapię w sposób ciągły przez cały rok, więc też przez cały czas potrzebujemy mniej więcej takiej samej liczby wolontariuszy. Więc najchętniej witamy w naszych progach osoby, które chcą zostać z nami dłużej. Wśród wolontariuszy, którzy obecnie nam pomagają, jest kilka osób, które są z nami już od 6 lat. Wolontariatu akcyjnego raczej nie prowadzimy, bo z reguły nie mamy do zrobienia niczego, co kilka osób mogłoby zrobić przez krótki okres czasu. Choć owszem, zdarzyło nam się szukać osób do jednorazowej pomocy przy przemeblowaniu biura.

Dziecko na wózku czeszące lwey bok czarnego konia.

Czy możesz opisać sylwetkę osoby działającej wolontariacko w Fundacji Hej Koniku?

K.K.O.: Mogę dodać, że większość naszych wolontariuszy to licealiści i studenci, ale zdarzają się też dzieci ze szkoły podstawowej i osoby starsze. No i w większości są to dziewczyny i kobiety. Ale to jest dosyć normalne. We wszystkich stajniach jest więcej kobiet, niż mężczyzn.

Czy zdarzają się sytuacje, które są wyzwaniem dla wolontariuszek i wolontariuszy?

K.K.O.: Oczywiście są osoby, dla których sprzątanie końskich odchodów, czy założenie koniowi ogłowia są wyzwaniem. Jedna z naszych wolontariuszek pomagała mi w ratowaniu konia, który tak nieszczęśliwie się położył, że nogi zaklinowały mu się pod płotem. To na pewno było dramatyczne przeżycie. Ale na szczęście takie rzeczy dzieją się bardzo, bardzo rzadko, a codzienna praca naszych wolontariuszy jest bardzo powtarzalna i dość prosta, choć na pewno męcząca.

Dziecko siedzące na brązowym koniu, obok którego idzie kobieta. Wszystko dzieje się na ośnieżonej ścieżce.

Czy jest jakaś szczególna wolontariacka historia, która zapadła Ci w pamięci? Coś, co ciepło wspominasz?

K.K.O.: Jest bardzo wielu wolontariuszy, których wspominam. Trudno to jednak nazwać historiami. Wspominam wyjątkowe osoby: Chłopaka, który działał też w innych fundacjach, szczerze zaprzyjaźnił się z jednym z moich niepełnosprawnych podopiecznych, a do tego miał jeszcze dość energii, żeby jeździć konno i tańczyć tańce ludowe. Teraz jest dorosłym mężczyzną, który nadal działa społecznie, choć już nie u nas. Moją byłą podopieczną, zresztą bardzo trudną i niepokorną w czasie zajęć, która po latach wróciła do nas jako wolontariuszka i świetnie odnalazła się w wolontariacie. Na początku pracowała głównie ze mną, ale z czasem stawała się coraz bardziej samodzielna i niezależna. Teraz pracujemy w inne dni i widuje tylko podpisane przez nią karty pracy. Brakuje mi jej, ale jestem też dumna z jej sukcesu. Dziewczynę, w której rodzinie działo się tak źle, że wolała być w stajni, niż w domu. W końcu wyjechała do szkoły z internatem. Chłopaka, któremu nie szło w życiu, kiepsko się uczył i miał niewielu znajomych, ale był przecudownym wolontariuszem. Niestety musiał od nas odejść, kiedy poszedł do pracy. Kilku naszych wolontariuszy zostało też później hipoterapeutami.

Jeśli miałabyś wybrać jedną rzecz, która zachęciłaby do zapisania się na Wasz wolontariat, co by to było?

K.K.O.: Konie. Miłe i łagodne konie. Zresztą ja też pracuję, gdzie pracuję, ze względu na konie.

Rozmowa: Julia Różańska

Zdjecia przekazane przez rozmówczynię