Paulina Zięcik od kilku miesięcy pracuje jako fotowolontariuszka w Schronisku „Na Paluchu”, gdzie zajmuje się fotografowaniem psów czekających na adopcję. Podczas rozmowy zdradza nam na czym dokładnie polega jej praca, dlaczego warto pomagać zwierzętom i co jest dla niej największym sukcesem podczas współpracy ze Schroniskiem.

 

Wolontariuszka przytula psa

 

Jak to się stało, że zostałaś wolontariuszką w Schronisku „Na Paluchu”?

Pojawiło się ogłoszenie na Facebooku, na stronie schroniska, że poszukują fotowolontariuszy. Wysłałam do nich zgłoszenie i swoje portfolio. Nigdy wcześniej nie robiłam sesji psom, jedynie czasami jakieś pojedyncze, na przykład na wakacjach lub w parku, więc głównie takie dołączyłam w zgłoszeniu. Dostałam odpowiedź, że Schronisko jest zainteresowane.

Jakie były Twoje motywację do podjęcia współpracy?

Kocham psy. Nie zdaje mi się, aby ktokolwiek z fotowolontariuszy ich nie kochał. Nie wyobrażam sobie tego. Przeważnie robię zdjęcia za pieniądze, ale w tym przypadku zapłatą jest sama możliwość przebywania z psami, choć robienie im zdjęć okazało się oczywiście o wiele trudniejsze, niż mi się wydawało. To nie są ludzie, którym można wytłumaczyć jak mają się ustawić i co robić. One cały czas biegają, skaczą, przez co zrobienie dobrego, ostrego zdjęcia i złapanie ciekawego kadru naprawdę nie jest łatwe i ode mnie samej wymaga bardzo dużo ruchu i zaangażowania. Z tego powodu ze schroniska przyjeżdżałam zawsze bardzo wyczerpana, ale tak pozytywnie wyczerpana. Psy to jednak super stworzenia i kontakt z nimi to sama radość.

 

Wolontariuszka trzyma małego psa na rękach

 

Jak wygląda Twój dzień kiedy pracujesz w schronisku?

Wygląda to tak, że przyjeżdżam do schroniska gdzie spotykam się Patrycją – wolontariuszką, z którą jestem od samego początku w kontakcie i która pomaga mi przy takich sesjach oraz daje wskazówki, jakich zdjęć potrzebują. Przedstawia mi rozpiskę, jakich psów nie mają jeszcze obfotografowanych, np. dzisiaj to będą pacjenci „szpitala”, czyli oddziału dla chorych piesków. Wchodzimy do tego oddziału i wyprowadzamy danego pieska z boksu. Potem idziemy z nim na wybieg lub na zielony teren koło schroniska. Zdarza się, że nie udaje nam się obfotografować jakiegoś psa, bo po prostu jest zbyt szalony albo zbyt nieśmiały, aby dało się go wyciągnąć z boksu – wtedy odkładamy jego sesję na inny dzień. Czasami bierzemy jednego pieska, czasami – jeśli są nierozłączne - bierzemy dwa za jednym razem. Ta sesja to dla nich super sprawa, bo mają przy okazji spacer i są z tego powodu przeszczęśliwe. Robię kilkanaście, kilkadziesiąt zdjęć danemu pieskowi, aby móc potem coś z tego wybrać. Muszę zrobić ujęcia „portretowe” oraz całej sylwetki, bo to są zdjęcia też, jakby nie patrzeć, reklamowe. Ludzie, którzy przeglądają stronę Palucha muszą zobaczyć tego psa w jak najlepszym wydaniu, kiedy jest szczęśliwy. Na pewno nie może wyglądać gorzej niż w rzeczywistości, bo wtedy takie zdjęcia mijają się z celem.

 

Wolontariuszka z małym psem podczas spaceru

 

Jak duża jest rola fotowolontariuszy w procesie adopcji?

Myślę, że spora, bo z psami jest trochę jak z ludźmi – w różnych sytuacjach potrafią wyglądać zupełnie inaczej. Pies robi miny, tak jak człowiek, może być wesoły, smutny, znudzony. Człowiek może wyjść na zdjęciu brzydko lub ładnie i pies tak samo może wyglądać korzystnie lub niekorzystnie. Wydaje mi się, że jeśli ktoś nie do końca zna się na tym jak odpowiednio wykonać takie zdjęcie, to może sprawić, że taki pies na zdjęciu będzie wyglądał naprawdę nieprzyjemnie, a w rzeczywistości to na przykład przeuroczy osobnik. Ja zawsze staram się uchwycić moment, kiedy patrzy prosto w obiektyw albo gdy się „uśmiecha”. Zdarzają się też czasem bardzo smutne i przestraszone pieski, którym zwyczajnie nie da się zrobić wesołego zdjęcia. Wydaje mi się, że takie pieski są rzadziej adoptowane, często czekają na dom wiele lat. To chyba dlatego, że ludziom się wydaje, iż taki pies całe życie będzie smutny, a one przecież po adopcjach zmieniają się nie do poznania! Dlatego uważam, że rola fotowolontariusza jest tak duża, bo ma on za zadanie pokazać psa mniej więcej tak, jak wyglądałby w domu, a nie jego smutne, schroniskowe życie.

 

Co uważasz za największy sukces w swojej pracy wolontariuszki?

Na pewno kiedy dowiaduję się, że jakiś piesek, któremu robiłam zdjęcia, został zaadoptowany. Mam wtedy takie poczucie, że też się do tego przyczyniłam. Wolontariusz to ktoś, kto robi coś z dobrego serca dla innych, więc kiedy wiem, że jakiś piesek dostał szczęśliwy dom, to sama jestem wtedy szczęśliwa.

 

Wolontariuszka przytula małego psa podczas spaceru

 

Jakie są dla Ciebie trzy największe wartości wynikające z wolontariatu?

Kontakt z psami. Zawsze je uwielbiałam. Niestety nie mogę mieć własnego, więc w ten sposób sobie wynagradzam ten brak. To, że robię coś dobrego, po prostu, że im pomagam. Sprawia mi to dużą radość. Głównym celem jest to, że psy muszą być zaadoptowane, żeby było ich jak najmniej w schroniskach, żeby poprawić jakiemuś psu dzień albo chociaż część dnia. Wydaje mi się, że one to bardzo doceniają, nawet taki krótki spacer. Jest to też pewna forma doświadczania zawodowego, bo nie robiłam wcześniej zdjęć psom i nie zdawałam sobie też sprawy z tego, jakie jest to czasami trudne i jak bardzo potrafią być nieusłuchane i zachowywać się dokładnie odwrotnie, niż bym tego od nich chciała (na przykład uparcie ustawiają się tyłem do aparatu), więc taka wiedza na pewno się jeszcze kiedyś w pracy fotografa przyda.

 

Czy pojawiły się jeszcze jakieś trudności podczas pracy poza nadmierną ruchliwością modeli?

Był taki przepiękny, wielki, pies ze szpitala, z tego oddziału urazowego, miał rozległą ranę, po jakiejś operacji, i wygoloną w tym miejscu sierść. Trzeba się było sporo nakombinować, żeby zrobić takiemu psu zdjęcie, na którym nie będzie tej rany widać. Przecież nie będzie miał jej na stałe, za jakiś czas się zagoi. Jeśli będzie ją widać na zdjęciu, to ludzie pomyślą, że ten pies już zawsze tak będzie wyglądać i prawdopodobnie nikt go przez ten defekt nie zaadoptuje.

 

Portret małego psa z wolontariuszką

 

Co byś doradziła osobie, która ma wątpliwości czy wolontariat jest dla niej?

Jak się kocha psy, to nie jest to żaden obowiązek, żadna praca, a sama przyjemność. Nie trzeba do schroniska przyjeżdżać codziennie, można wybrać odpowiednie dla siebie dni i godziny na wizytę, i myślę, że każda będzie na wagę złota. Lepiej pomóc nawet raz na rok, niż nie pomóc nigdy. Świetną rzeczą jest też to, że wolontariat można połączyć ze swoją pasją. Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie, wystarczą dobre chęci.

 

Pies podczas spacerku z wolontariuszką

 

Wiecej informacji o wolontariacie w Schronisku "Na Paluchu" można przeczytać na stronie internetowej schroniska.

Rozmowa: Monika Makuch

Zdjęcia: Paulina Zięcik