Dom Dziecka Nr 16 jest placówką opiekuńczo — wychowawczą dla dzieci całkowicie lub okresowo pozbawionych opieki rodzicielskiej. Praca z dziećmi w placówce opiera się na zaspokajaniu potrzeb i stwarzaniu warunków do prawidłowego rozwoju w atmosferze opartej na zrozumieniu, życzliwości i poszanowaniu godności osobistej dzieci. W tworzeniu tej atmosfery i zapewnieniu dzieciom rodzinnej formy opieki pomagają wolontariusze. O swoim doświadczeniu pracy z podopiecznym opowiada Daniel Plata, wolontariusz w Domu Dziecka nr 16.

Daniel Plata - zdjęcie portretowe, w tle morze i kamienisty brzeg


Jak zaczęła się Twoja przygoda z wolontariatem?

Daniel Plata: Przez 7 lat pracowałem w szkole jako nauczyciel. Byłem wychowawcą w klasach 1-3, uczyłem przyrody i języka angielskiego na różnych poziomach edukacji. Po pewnym czasie zrezygnowałem z nauczania i podjąłem pracę w liniach lotniczych jako steward. Zawsze jednak doceniałem pracę z dziećmi i brakowało mi tego kontaktu. Poświęciłem dużo czasu na przygotowanie pedagogiczne, bo oprócz pracy w szkole 9 lat studiowałem z myślą o szkolnictwie - na kierunkach: pedagogika, filologia angielska i pedagogika społeczno-opiekuńcza. Więc poza szkołą mogłem podjąć pracę w charakterze pedagoga w domach pomocy społecznej, ośrodkach interwencji kryzysowej czy domach dziecka. Będąc na pokładzie pomyślałem, że mam trochę czasu, który mogę poświęcić większej misji. Pomyślałem o zaangażowaniu w wolontariat. Moja przyjaciółka pracuje w jednym z domów dziecka. Bardzo dużo mi opowiadała o charakterze tej pracy. Obejrzałem też wywiad z panią koordynator Domu Dziecka nr 16 w Warszawie. To mnie jeszcze bardziej zainspirowało. Stwierdziłem, że nic się nie dzieje przez przypadek, że wszystko ma jakiś sens i że wszystkie znaki na ziemi, na niebie pokazują, że warto spróbować.

Czy miałeś już wtedy jakieś wyobrażenia na temat wolontariatu, swój pomysł na wolontariat, co chciałbyś robić? Czy raczej powierzyłeś dobór zadań pracownikom placówki?

D. P.: Posiadałem wiedzę teoretyczną ze studiów, dużo na ten temat czytałem, oglądałem, więc gdzieś to wyobrażenie miałem, ale nigdy takiego personalnego, nigdy nie byłem w domu dziecka. Jeżeli chodzi o pomysł na pracę z dziećmi to chciałem najpierw poznać dzieci i dopiero jak zobaczę jakie mają ewentualne trudności, po rozmowie z wychowawcami i usłyszeniu ich wskazówek, dopasować metody i formy pracy do dziecka i jego zainteresowań. W szkole zawsze indywidualizowałem nauczanie. Coraz więcej dzieci ma opinie z poradni psychologiczno-pedagogicznych, w związku z czym trzeba dostosować wymagania do umiejętności i trudności, z jakimi dziecko się zmaga i też do uzdolnień, bo to nie tylko idzie w negatywną stronę - dysfunkcji, ale czasem dziecko pomimo wieku ma ponadprzeciętne zdolności w jakimś obszarze i to też jest misją nauczyciela, żeby to wychwycić i urozmaicić program o ten o większym stopniu trudności. Pomyślałem, że mój wolontariat to pewnie będzie głównie odrabianie prac domowych, gdzie mogę wykorzystać swoje umiejętności z wcześniejszej pracy nauczyciela. Pomyślałem, że mógłbym od czasu do czasu w grupie przeprowadzić zajęcia z języka angielskiego. Bo myślałem o pracy z całą grupą. A wyglądało to trochę inaczej. Zaproponowano mi pracę z konkretnym chłopcem, z porażeniem mózgowym. Szukano mężczyzny. Chłopczyk ma teraz 8 lat, staje się coraz większy, a często trzeba go przenosić. Wychowawczyniom jest trudno jeśli chodzi o taką mobilność. Szukano osoby, która będzie zabierać go na spacer, na basen, spędzać czas w formie aktywnej, odrabiać prace domowe, ćwiczyć motorykę głównie małą, ale dużą również.

Czyli niekoniecznie praca z materiałem szkolnym, raczej ogólna aktywizacja? Wychodzicie razem poza placówkę, dobrze rozumiem, że masz taką możliwość?

D. P.: Tak. Jeśli pogoda jest ładna, mój podopieczny ma rowerek, wychodzimy na spacery do parku, czasem na wózku inwalidzkim, zdarzało się, że jechaliśmy do Śródmieścia, nad Wisłę, do kina, szliśmy na lody, gofry, czy do restauracji na obiad. Jeżeli pogoda jest słabsza, oglądamy bajki, filmy, często wygłupiamy się, żartujemy, czytamy komiksy, odrabiamy prace domowe, ćwiczymy czytanie, małą motorykę, głównie szlaczki, układamy puzzle, bawimy się autkami. Mój podopieczny cały czas się śmieje. Jest bardzo inteligentny jak na swój wiek. Mimo, że jest dzieckiem z porażeniem mózgowym, to wpływa tylko na kwestię motoryczną. Jak się z nim rozmawia, to ma się wrażenie, że się rozmawia z nastolatkiem już, a nie dzieckiem i to jest coś niesamowitego. Jak wychodzę z placówki to często inne dzieci też do mnie biegną. Z każdym staram się chwilę porozmawiać. Są tacy, którzy chcą się pochwalić nową zabawką, pokazać w co się bawią, to też jest ważne, nie potrafię po prostu wyjść i ich zostawić. Często na dobranoc czytam dzieciom. Lubię modelować głosem i potrafię udawać odgłosy np. czarownicy, wtedy czytany tekst jest bardziej atrakcyjny dla dziecka. Przy tych bajkach dzieci mogą się zrelaksować i później już sobie spokojnie zasypiają.

Jak dużo czasu spędzasz w placówce? Czy masz stały grafik, np. 2 godziny w tygodniu?

D. P.: Na początku zaznaczyłem, że z uwagi na moją pracę to niemożliwe, żebym przychodził o stałym czasie, bo czasami latam rano, czasami popołudniami, czasami nocą. Staram się być jak najczęściej, jak mam dzień wolny, od razu myślę o tym, że mój podopieczny jest takim priorytetem. Przychodzę 3-4 razy w miesiącu. Choć bywało, że dwa, a w innym miesiącu pięć, sześć, wszystko zależy od dni wolnych. Przychodzę na około 3-4 godziny. Zdarzało się być dłużej, bo np. ciężko mi było przyjść w innym terminie - kiedy jechałem do swojego domu rodzinnego czy spędzałem urlop poza Warszawą.

A czy miałeś jakieś obawy przed wolontariatem? Czy one się sprawdziły?

D. P.: Jestem osobą bardzo wrażliwą na krzywdę. Trochę się obawiałem, że jak spotkam się z dziećmi, mając z tyłu głowy z jakimi trudnościami się zmagały, w szczególności w domach rodzinnych, to się rozkleję przy podopiecznych. Ale mówiono nam, że nie ma co przy dzieciach udawać. Jak się rozpłaczesz, pokazujesz, że emocje są czymś naturalnym. I my wspólnie się śmiejemy i czasami wspólnie płaczemy. Bardzo pomogło mi też to, że pracowałem wcześniej w szkole, w związku z czym idę do placówki z takim nastawieniem szkolnym. Mam swoją misję, wiem co robić, skupiam się na tym, staram się nad dziećmi nie rozczulać, bo mam świadomość, że gdyby tak każdy się rozczulał, to by nikt im nie pomógł.

Czy była jakaś sytuacja szczególnie trudna dla Ciebie?

D. P.: Była taka sytuacja, kiedy mój podopieczny chciał mi pokazać, jak on już sam potrafi wejść po schodach. Na początku często go tamtędy przenosiłem. Miał założone ortezki i w tych ortezkach szedł. Kiedy wchodził po tych schodach, tak kurczowo trzymał się barierek i rączki tak mocno mu się trzęsły - to był moment, który trudno mi było wytrzymać.
Pamiętam też taki trudny dzień, kiedy zobaczyłem że w placówce jest nowa dziewczynka, to był jej pierwszy dzień w tym miejscu. Leżała nieruchomo w pokoju, gdzie przebywały inne dzieci oglądające razem bajki, wpatrzona w sufit, tak jakby nie patrzyła w ogóle na nowe osoby, bo też wszyscy byli dla niej nowi. W jej oczach widziałem przerażenie. To było dla mnie trudne doświadczenie.

Czy Twoja praca wymaga wiedzy specjalistycznej, skąd ją czerpiesz? Czy macie szkolenia, może dostosowane do konkretnego wolontariusza czy do konkretnego dziecka?

D. P.: Bardzo pomogło mi moje przygotowanie pedagogiczne, choć ono nie jest konieczne. Mamy często organizowanie szkolenia z ramienia placówki. W tym miesiącu już wziąłem udział w dwóch: "Psychopatologie w domach dzieci trafiających do placówek opiekuńczo-wychowawczych", gdzie przypomniałem sobie mnóstwo zagrożeń, z jakimi dziećmi mogą się zmagać, i "Efektywna komunikacja z dziećmi i młodzieżą". Mamy również organizowane spotkania z psychologiem. Mogę też na takich spotkaniach zobaczyć się z wolontariuszami z innych placówek i podzielić się doświadczeniami. To bardzo pomaga.

Jakie było Twoje najmilsze wspomnienie z wolontariatu?

D. P.: Kiedy podczas wyjazdu nad morze mój podopieczny przechodząc wzdłuż promenady zobaczył w sklepie z pamiątkami kubek w barwach linii lotniczych, w których latam. Koniecznie chciał go dla mnie kupić i przywiózł mi go z tych wakacji. To było bardzo miłe. Tych fajnych momentów jest dużo. Taką nagrodą niematerialną jest uśmiech dzieci. Bo te dzieci, pomimo trudnych sytuacji jakie przeszły w życiu, naprawdę pałają niesamowitym optymizmem i energią i idąc do placówki nie tylko mogę dać coś od siebie, podzielić się swoją wiedzą i czasem, ale też mogę od nich czerpać tę energię i radość, takie sprzężenie zwrotne, to jest niesamowite.

To miało być moje kolejne pytanie, co daje Ci wolontariat?

D. P.: Satysfakcję przede wszystkim. Zawsze chciałem to robić. Poza tym nie wiadomo jak długo zdrowie pozwoli mi latać, zawsze mogę wrócić do zawodu nauczyciela. Będąc wolontariuszem, mogę wykazać ciągłość zawodową, kontynuację pracy pedagogicznej. Trudniej będzie mi zarzucić, że nie pracowałem tyle lat w szkole i pewnie moja wiedza uleciała.

A czy masz okazję przekazywać swoje pasje związane z lotnictwem, podróżami czy w ogóle swoje zainteresowania?

D. P.: Często pokazuję dzieciom zdjęcia z różnych krajów, które odwiedziłem, czy też z pokładu. Dużo im opowiadam jak wygląda moja praca. Mam taki pomysł, żeby przygotować w pracy dzień otwarty dla dzieci z placówki, żeby dzieci mogły wziąć udział w briefingu, zobaczyły jak wygląda przygotowanie załogi przed lotem, spotkanie z kapitanem, załogantami, żeby mogły zadać pytania pilotom, kapitanowi, oficerowi, szefowi pokładu czy załogantom, zrobić z nimi zdjęcia, przygotować poczęstunek dla nich. Chciałbym połączyć to ze wspólnym wyjściem na taras widokowy, gdzie dzieci będą mogły obejrzeć starty i lądowania.

Czy dostrzegasz, że twoje zaangażowanie ma realny wpływ na podopiecznego?

D. P.: Myślę, że mój podopieczny wie, że ja go nie zawiodę, mamy takie zaufanie do siebie nawzajem. Nawet jak ma gorsze dni, to gdzieś cieszy go to wewnętrznie, że ma takiego przyjaciela i wie, że przyjdę. Nawet wychowawcy, kiedy przychodzę do placówki mówią mi, że tak się cieszył, "na Ciebie cieszy się tak samo, jak cieszył się na swoją mamę, jak jeszcze przychodziła do niego". I naprawdę widać tę radość. Teraz widać coraz większe efekty jego pracy z rehabilitantem, wcześniej chodził tylko na czworakach, teraz już z balkonikiem, sam trzyma się poręczy, robi duży postęp. Na początku, jak biegł na czworakach, to było takie bardzo poruszające: "Daniel!", był taki krzyk z daleka, z drugiego końca korytarza i niesamowita radość na twarzy. Przy mnie zachowuje się zupełnie inaczej i nawet jeżeli miał jakiś płaczliwy dzień, to widząc mnie dostaje od razu takiej energii i później już jest lepiej, dzięki czemu mogę mu wiele rzeczy wytłumaczyć i pomóc wychowawcom, szczególnie w trudnych sytuacjach. Mój podopieczny bardzo się ze mną zżył, od początku złapaliśmy bardzo dobry kontakt, gdzie też trzeba niestety postawić granicę. Często do placówki przychodzą potencjalni rodzice adopcyjni i też trzeba było od początku zaznaczyć, że ja nie przychodzę w formie potencjalnego rodzica adopcyjnego, tylko bardziej jako nauczyciel. Dzieci miały kontakt z przedszkolem, wiedzą, że kiedy kończą się zajęcia, pani czy pan idzie do domu, a dziecko idzie do siebie. Na tej samej zasadzie ta granica została zaznaczona, teraz jestem przez określony czas, za chwilę wychodzę. Ty wracasz do swoich obowiązków, ja do swoich, ale wiesz, że wrócę. To było bardzo ważne. I dla mnie i dla niego, bo to działa w dwie strony. Nie tylko dzieci, ale my wolontariusze również się przywiązujemy.

Co przekazałbyś osobom, które się zastanawiają nad wolontariatem w placówce opiekuńczo-wychowawczej?

D. P.: Że to jest coś bardzo wartościowego. Dzieci bardzo cieszą się z tego, że ktoś chce się nimi zainteresować, porozmawiać, pośmiać się, zrozumieć, spędzić czas, ale nie na zasadzie "o, fajnie, ładnie namalowałaś", tylko tak, żeby wiedziały, że się naprawdę nimi interesujemy. Czyli na przykład "widzę, że namalowałeś słonia, spaceruje po sawannie", "widzę, że jest tutaj namalowane wzburzone morze, pewnie był silny wiatr", żeby dziecko czuło, że ja to interpretuję, że się tym interesuję. W placówce jest od jednego do dwóch wychowawców dla całej grupy, jest bardzo mało zajęć indywidualnych, chyba że dziecko pracuje ze specjalistą. I to jest dużą rolą wolontariatu, że wolontariusz może poświęcić konkretnemu dziecku czas i zainteresowanie. Jednocześnie bardzo ważne jest to, żeby deklarując się na wolontariat, brać za to pełną odpowiedzialność. Wiadomo, różne są czynniki życiowe, ale bardzo ważne jest, żeby być konsekwentnym i nie zawieść dzieci. Zdarzało się, że wolontariusz szybko rezygnował, dziecko się przywiązało, potem tęskniło i obwiniało się, że może się źle zachowało, dlatego wolontariusz przestał przychodzić. Ale naprawdę to jest nieoceniony projekt, dający dużo satysfakcji i każdemu go polecam.

 

Rozmowa: Olga Bartosiewicz

Zdjęcie przekazane przez rozmówcę