Czym jest wolontariat w zoo? To pasja, która pozwala być częścią życia zwierząt i zmieniać ich codzienność na lepsze. Katarzyna Królik, wolontariuszka Warszawskiego Zoo, zdradza, jak od ośmiu lat z powodzeniem łączy działalność wolontariacką z pracą zawodową i życiem prywatnym. W wywiadzie opowiada o niezwykłej relacji z gorylem Vikingiem, który podczas pierwszego spotkania po pandemii przywitał ją buziakiem przez szybę, oraz o nocach spędzonych przy oślicy Zuzi. Z tej wyjątkowej opowieści o pasji, zaangażowaniu i miłości do zwierząt dowiecie się, dlaczego dla Kasi wolontariat w zoo to życiowa przygoda.

Zdjęcie wolontariuszki Katarzyny Królik z jednym z podopiecznych zoo

To może na start powiedz coś o sobie. Czym się zajmujesz?
Katarzyna Królik: Nazywam się Katarzyna Królik i jestem wolontariuszką Warszawskiego Zoo. Czym się zajmuję? Jest tego sporo, łapię się różnych rzeczy. Przede wszystkim jestem wolontariuszką w budynku małp człekokształtnych – doglądam goryli i szympansów. Pilnuję, czy wszystko jest u nich w porządku. Uczę się rozumieć ich zachowania, żeby lepiej móc oceniać sytuację i to, czy wymaga informowania opiekunów.

A co robisz na co dzień oprócz bycia wolontariuszką?
K.K.: Pracuję w firmie ubezpieczeniowej, która świadczy usługi dla innych, większych firm ubezpieczeniowych. Jesteśmy centrum alarmowym. Jeszcze niedawno, bo do października, pracowałam jako konsultantka odbierająca połączenia i organizująca pomoc medyczną poza granicami Polski. Od listopada pracuję w back office – wspieram procesy związane z rehabilitacjami długoterminowymi, opłacam faktury, zajmuję się takimi biurowymi sprawami.

Twoja praca wydaje się bardzo odległa od tematyki zoo. Skąd dowiedziałaś się o możliwości zostania wolontariuszką w zoo?

K.K.: Trochę sama na to wpadłam, bo zobaczyłam taką możliwość w innym zoo – chyba w poznańskim. Zauważyłam, że mają opcję wolontariatu. Na początku myślałam o pracy wolontariackiej przy zwierzętach, ale miałam świadomość, że nie mogę iść do schroniska, bo mam za miękkie serce. Ciężko byłoby nie adoptować kolejnego wychowanka. Wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł, więc szukałam dalej miejsca, gdzie mogłabym być blisko zwierząt i robić coś dobrego. Uznałam, że zoo to świetne miejsce, bo chodziło mi nie tylko o to, by być blisko zwierząt, ale też żeby je chronić przed nieodpowiednimi zachowaniami ludzi. Bardzo mnie irytowało, jak ludzie zachowują się wobec zwierząt w zoo – dokarmiają je, stukają w szyby, robią zdjęcia z fleszem albo palą papierosy, mimo że w zoo jest to zakazane. Chciałam mieć wpływ na to, jak zwierzęta się tu czują.

Czyli to, co głównie Cię skłoniło do zostania wolontariuszką w zoo, to chęć zrobienia czegoś dobrego dla zwierząt?
K.K.: Tak, chciałam spędzać z nimi czas i robić coś dla nich. Trochę ułatwiać im życie tutaj, w otoczeniu ludzi.

Zobaczyłaś, że w innym zoo jest wolontariat, i sprawdziłaś, że taka opcja istnieje w Warszawie?
K.K.: Tak, skontaktowałam się z panią, która wówczas zajmowała się wolontariatem.

A ile lat temu to było?
K.K.: 8 lat temu.

Wow, to imponujący staż!
K.K.: Tak, całkiem spory. To wyglądało tak, że skontaktowałam się z tą panią, która zajmowała się bardziej praktykami, bo wolontariat w tamtym czasie funkcjonował głównie przy zwierzętach. Natomiast ja wymyśliłam sobie, że będę chodzić po ogrodzie i zwracać ludziom uwagę – żeby nie dokarmiali zwierząt. To dokarmianie było dla mnie najważniejsze, bo wiadomo, że najbardziej szkodzi zwierzętom. Pani Maria się na to zgodziła, dostałam piękną żółtą kamizelkę i chodziłam w niej po zoo. Później przeniesiono mnie na małpiarnię. W międzyczasie wolontariat zaczął mieć bardziej oficjalną formę – pojawiła się oferta na portalu ochotnicy.waw.pl i przez nią można było się rekrutować. Tak wyglądały moje początki.

A jakie są Twoje główne obowiązki jako wolontariuszki w zoo?
K.K.: Na pewno obserwacja zwierząt, udział w eventach i trochę patrolowania – to zależy od miejsca. Na przykład przez jakiś czas byłam wolontariuszką w Centrum Rehabilitacji Dzikich Zwierząt. Tam opieka nad zwierzętami była pełna – karmienie, sprzątanie. Jednym z moich obowiązków było też kładzenie spać oślicy Zuzi, bo sama nie mogła się położyć. Zajmowałam się nią w pełnym zakresie, karmiąc nawet butelką.

Opiekunka goryli: Za mało powiedziałaś o tym, co robisz tu dla nas. Rola Kasi to nie tylko obserwacja. Tak naprawdę Kasia jest częścią grupy i mimo że nie może bezpośrednio pracować z gorylami, one traktują ją jak część stada. Vikuś (goryl), gdy był mniejszy potrzebował dużo ruchu, a Azizi, jako dorosły samiec, nie zawsze miał na to siłę. Vikuś wyszukiwał Kasię wśród ludzi i stwierdzał: „O, jesteś, to będziemy biegać!”. Kasia była tą osobą, która zawsze się z nim bawiła. Azizi widział, że Vikuś biega z Kasią, więc mógł odpocząć, wiedząc, że mały jest zaopiekowany. Kasia zawsze pomaga nam w każdym evencie i ma ogromny wpływ na dobrostan zwierząt. To, że tu jest, że dba o to, by ludzie przestrzegali zasad, to bardzo dużo. Zawsze można zauważyć, że kiedy Kasia stanie przy szybie, goryl najczęściej będzie siedział właśnie tam, bo czuje się bezpiecznie. Rola wolontariusza to więc nie tylko pilnowanie ludzi, ale także udział w życiu zwierząt i dawanie im poczucia bezpieczeństwa. Widać to, bo goryle to pokazują, wybierając chociażby szybę, przy której stoi Kasia. Kasia jest z nami tyle lat, że nie wyobrażamy sobie jej braku. Mimo że nie może z nami pracować na zapleczu, jest bardzo ważnym członkiem zespołu i zawsze stanowi wsparcie. Jesteśmy dość nieśmiali, pracujemy na zapleczu, a Kasia daje nam poczucie bezpieczeństwa. Ostatnio, gdy był piknik goryli, dostałam mikrofon i miałam mówić. Musiałam patrzeć na Kasię, bo to jej spojrzenie mnie wspierało, tak jak wspiera goryle.

Kasiu, a jakie jest Twoje ulubione zwierzę w zoo?
K.K.: Na pewno jest to Vikuś. Zacznijmy od tego, że kocham goryle. Kocham wszystkie, a ta miłość rozprzestrzenia się na cały gatunek, bo goryle są niesamowite. Więź z nimi jest nie do opisania. Przyszłam do zoo, nie myśląc nawet, że będę zajmować się gorylami i ich dobrostanem. Vikuś, gdy się poznaliśmy, był malutki, miał wtedy 7–8 lat. Był dzieciaczkiem, bardzo zabawnym, ważył zaledwie 60 kg, to jest mało jak na ten wiek. Byliśmy ziomkami. Kiedy ten fragment (Kasia pokazuje przestrzeń) był jeszcze otwarty, ganiał mnie po schodach i obsypywał się woliną. Robił mi ćwiczenia, żebym musiała się ruszać (śmiech). To było fantastyczne. Jedną z naszych najpiękniejszych historii, która mnie totalnie rozbroiła, była sytuacja, gdy zoo zostało otwarte po pandemii. Przyszłam pierwszy raz po długiej przerwie, a Vikuś przybiegł do szyby i dał mi buziaka. To było ewidentne – tęsknił za mną tak samo, jak ja za nim. Mimo, że nie spędzamy czasu na zabawie, bo Vikuś dorósł i nie potrzebuje już tego, nadal jest mi najbliższy – to mój dzieciak.

Zdjęcia przedstawia wolontariuszkę Katarzynę Królik. Za nią znajduje się goryl Viking.

Tuż obok Vikusia w moim sercu jest Zuzia (oślica somalijska). To moje tegoroczne odkrycie, które sprawiło, że te wakacje zostaną ze mną do końca życia. Nigdy bym nie przypuszczała, że osiołek może być tak charakterny, waleczny i jednocześnie tyle nauczyć – jak być twardym i walczyć o siebie, ale też jak zachować pogodę ducha. Zuzia miała ciężki początek życia, bo mama ją odrzuciła, a mimo to była bardzo pogodna i wesoła. Bawiła się z nami, gryzła mnie w palce. Latem miałam okazję ją odchowywać. To jedna z moich ulubionych historii w zoo. Najpierw poznałam Zuzię, a potem okazało się, że opiekunowie potrzebują pomocy i szukają dodatkowego pracownika, który opiekowałby się nią w nocy. Oczywiście się zgłosiłam. W ciągu dnia pomagałam w ramach wolontariatu, a nocami jako pracowniczka zoo. Spędziłyśmy 12–13 nocy razem w stajence.

Zdjęcie przedstawia Zuzię (oślica somalijska)

A jakie jest Twoje najlepsze wspomnienie z wolontariatu w zoo?
K.K.: Nie wiem, czy mam jedno, bo przez te osiem lat wydarzyło się bardzo wiele. Fantastycznym wspomnieniem jest nasze ostatnie spotkanie wolontariuszy, gdzie miałam zaszczyt zostać jedną z trzech Wolontariuszek Roku. Dostałam piękną statuetkę Złotego Geparda. To było fantastyczne i bardzo mnie wzruszyło. Cudowne wspomnienia mam też z tegorocznego Dnia Goryla. To były dwa dni pełne radości. Mogliśmy dzielić się wiedzą i uwrażliwiać ludzi na potrzeby goryli. Wydarzenie przyciągnęło naprawdę dużo osób.

Zdjęcie przedstawia goryla z Warszawskiego Zoo

Jak myślisz, jaka jest kluczowa cecha dobrego koordynatora wolontariatu? Jesteś tu już osiem lat, to o czymś świadczy.
K.K.: Asia (koordynatorka wolontariatu w Warszawskim Zoo) jest dla mnie mistrzem, jest świetna w tym, co robi, i jest odpowiednią osobą na to miejsce. To, co robi, to przede wszystkim jest z nami, a nie tylko nad nami jako ktoś, kto zarządza. Jest zawsze obecna, wspiera nas podczas wydarzeń, zawsze można się do niej zgłosić, łączy nas, mobilizuje. Robi wszystko, co trzeba – jeśli pojawia się jakaś wątpliwość, pomaga nam ją rozwiązać. To jej wsparcie i mobilizacja to jest wszystko. Powiedziałam jej, że gdyby nie ona, to tego wolontariatu w takiej formie by nie było. Zebrała fantastyczną grupę ludzi, cały czas wpada na świetne pomysły, daje nam przestrzeń na nasze inicjatywy, pozwala nam się realizować. W zeszłym roku miałam Dzień Goryla, który miałam prowadzić sama, ale Asia przyszła i wspierała mnie. Sama bym sobie nie poradziła, a ona była tam, by mnie wspomóc. To jest koordynatorka idealna według mnie – nic bym nie zmieniła.

Jak udaje Ci się połączyć życie zawodowe z tym, że tak prężnie działasz jako wolontariuszka w zoo?
K.K.: Kiedy na przykład opiekowałam się Zuzią, brałam zmiany na 6:00 rano, kończyłam o 14:00 i pędziłam do zoo. Raz się zdarzyło, że byłam tu do 6:00 rano, a na 7:00 miałam już pracę. Noce z Zuzią były różne – raz pozwalała się wyspać chociaż te 2–3 godziny, ale były też momenty, kiedy wsadzała pyszczek w mój policzek i domagała się uwagi. W takich sytuacjach nie dało się wyspać.

A co daje Ci największą satysfakcję w działalności wolontariackiej w zoo?
K.K.: Na pewno docenienie przez opiekunów. To utwierdza mnie w przekonaniu, że mam jakiś wpływ na zwierzęta, na ich dobrostan, że to ma sens, że tu przychodzę i spędzam czas. Na przykład, gdy idę do Zuzi i słyszę od opiekunów, że ona mnie rozpoznaje i nie jestem jej obca po tym wszystkim, co razem przeszłyśmy. Generalnie daje mi satysfakcję to, że mogę się dzielić z ludźmi swoją wrażliwością wobec zwierząt. Jeśli uda mi się sprawić, że chociaż jedna osoba zmieni swoje podejście do nich i zacznie się inaczej zachowywać, to już jest mój sukces.

Jakie znaczenie dla zoo ma działalność wolontariuszy?
K.K.: Jeżeli chodzi o zwiedzających, to na pewno jest to, że – jak ludzie mi mówią – przychodzą i spotykają kogoś, kto może im opowiedzieć o zwierzętach, kto powie jakąś ciekawostkę, której nie dowiedzą się od nikogo innego. Jeśli chodzi o zoo, to jako wolontariusze jesteśmy dużym wsparciem w organizacji różnych eventów. Natomiast dla zwierząt to, o czym już mówiłyśmy – dbamy o ich dobrostan, szerzymy wiedzę i wspieramy opiekunów.

Co byś powiedziała osobie, która myśli o wolontariacie w zoo?
K.K.: Bardzo zapraszam! Kiedy przychodziłam do zoo, moja wiedza na przykład o gorylach była żadna. Wszystkiego dowiedziałam się, będąc wolontariuszką. Miałam szczęście trafić na wspaniałych opiekunów, których uwielbiam – dzielili się wiedzą i zarażali miłością do zwierząt. Warto jest przyjść na wolontariat – jest czas i przestrzeń, by wszystkiego się dowiedzieć, wszystkiego się nauczyć. Jest nas tylu, że każdy z nas też może dzielić się wiedzą, którą już zdobył. Nie trzeba nic wiedzieć na początku – wystarczy przyjść z otwartą głową i tę wiedzę chłonąć jako wolontariusz.

To może już tak na koniec. Dokończ zdanie: Wolontariat w zoo to dla mnie…
K.K.: Życiowa przygoda.

 

Rozmowa: Martyna Jędrysiak

Zdjęcia przekazane przez rozmówczynię